8/28/2015

Evree, Magic Rose, Upiększający olejek do twarzy i szyi

Pytanie za 100 punktów jak zacząć posta...
A może zacznę od tego, co producent nam oferuje, a potem się do czegoś przyczepię? :D
A więc idzie to tak:
Dlaczego należy stosować olejek różany?
Posiada wyjątkowe właściwości łagodzenia podrażnień skóry, niweluje przebarwienia, zmniejsza widoczność "pajączków" oraz uszczelnia rozszerzone naczynia krwionośne. Pobudza produkcję kolagenu, działa przeciwzmarszczkowo, balansująco i poprawia koloryt skóry. Już od pierwszego zastosowania Twoja skóra będzie zrównoważona, wygładzona i bardziej jędrna.

Szał na to 'cudo' powoli mija. Ja się jeszcze zdążyłam załapać na falę achów i ochów nad tym produktem, która rozchodziła się po blogach i kanałach YT.
Chyba każda z nas chce pielęgnować swoją skórę w możliwie najnaturalniejszy sposób. Tu otrzymujemy zapewnienie o braku parabenów, silikonów, parafiny, olejów mineralnych. Więc początek piękny. Dodatkowo dostajemy kompleks witamin A, B i C.

Moja skóra z suchej przekształciła się w mieszaną jakiś rok temu. Na opakowaniu widnieje napis: do skóry mieszanej. To myślę: będzie git, biorę!
Dodatkowo czytam: reguluje wydzielanie sebum, redukuje przebarwienia (a tych powstało od groma ostatnio u mnie), wspomaga produkcję kolagenu. Można stosować na dzień i na noc. Pod makijaż. Jako dodatek do kremu. Na noc. Do podkładu. No zawsze i wszędzie niemalże!
APLIKACJA: pipetka do nabierania olejku spisuje się bardzo dobrze. Nakładałam jakieś 4-5 kropli na całą twarz wmasowując produkt. Do pół godziny należy uważać by nie wytrzeć tego w np. poduszkę....
CENA: w regularnej sprzedaży znajdziemy olejek w cenie ok. 30zł za 30ml. Ma on datę przydatności  6 miesięcy od momentu otwarcia.
DZIAŁANIE: stosowałam, i wcierałam, i masowałam. Pierwszy tydzień przyniósł dość miłe dla oka rezultaty bo stany zapalne na buzi się wyciszyły, zmniejszyła się ich ilość. Po tygodniu doczytałam, że olejek należy nakładać na wilgotną buzię i tak też poczyniłam. Kolejne dwa tygodnie stosowania już nic tak dobrego nie przyniosły. Olejek po miesiącu poszedł w kąt, bo moja skóra zaczęła się niemiłosiernie przesuszać i schodzić płatami... Zmieniłam jeszcze na ostatnie kilka dni krem na dzień w ramach eksperymentu, ale to nic nie zmieniło. Koniec końców olejek powędrował do osoby ze skórą tłustą i tam sprawuje się dobrze, nie robiąc nikomu krzywdy.
OPAKOWANIE: ładna, szklana buteleczka z szklaną pipetką. Nie narzekam ponieważ podróżowałam z tym opakowaniem i nic się nie wylało. Sama buteleczka opakowana jest jeszcze kartonikiem, na którym umieszczono informacje na temat możliwości zastosowań olejku (nawet instruktarz masażu twarzy znajdziemy) i oczekiwanych rezultatów. Cała szata graficzna przyjemna dla oka.
WYDAJNOŚĆ: wszystko zależy ile będziemy aplikować i jak często. Z opisu od producenta wynika, ze olejek możemy używać dwa razy dziennie i więcej. Nawet jest on zalecany do demakijażu twarzy lub jako baza pod niego! Ja używałam na noc olejku oraz dodawałam go do kremu na dzień a zużycie nie sięgnęło połowy (co widać na zdjęciu).
ZAPACH: jak to olejek różany:P Ale lekki i nieduszący.

Największa wada?
Przesuszyło moją skórę dlatego jeżeli ktoś posiada skórę inną niż tłustą, to dwa razy zastanowiłabym się nad zakupem.
Zdecydowana zaleta?
Łagodzi stany zapalne i po miesiącu stosowania mogę stwierdzić, że delikatnie sprawia, iż zaczerwienienia stają się mniej widoczne.
Podsumowanie.
Ten produkt pielęgnacyjny był dla mnie potwierdzeniem, że moja skóra nie polubiła się z olejkami. Ani ona, ani moje włosy nie lubią jakichkolwiek olejków więc przygodę z tego typu specyfikami póki co chcę zakończyć. Trochę żałuję, że olejek tak przesuszył skórę mojej twarzy bo ciężko mi było przywrócić równowagę w kwestii nawilżenia. Całkiem nieźle sobie radził z przebarwieniami a ilość 'niespodzianek' na buzi zmalała. Wierzę, że olejek sprawdzi się dobrze u osób ze skórą tłustą bo sama widziałam jak dobrze nadaje się przy tego typu skórze (o dziwo) jako baza pod makijaż.

8/24/2015

Makeup Revolution. Będzie słodko.

Dziś bez owijania w bawełnę. Jedziemy z tematem bo jestem w dobrym humorze!
Przedstawiam Wam paletę firmy Makeup Revolution Death by Chocolate, która gości u mnie już od jakiś 3 miesięcy. Nie wiedzieć czemu, nie zebrałam się jeszcze by o niej coś skrobnąć.
Tak prezentuje się ogólnie paletka:

Teraz pasowałoby przejść do szczegółów.
CENA: 40zł za 16 cieni z czego beże (matowy i perłowy) są podwójnej wielkości.
OPAKOWANIE: urzekające i ciekawe. Wewnątrz mamy duże lusterko. Cała paletka jest dość ciężka co sprawia wrażenie, że w dłoni mamy solidny produkt. Ponad to w zestawie znajdziemy długą, obustronną pacynkę. Niestety dzięki temu, że opakowanie jest dość fikuśne to też odrobinę w zakamarkach zbiera kurz. Dodatkowo w środku jest folia, na której każdemu cieniowi przypisana jest nazwa. Taki bajerek :)
TRWAŁOŚĆ I PIGMENTACJA: w zależności czy zastosujemy bazę. Ja zawsze nakładam cienie na korektor. Cienie nie zbierają się w załamaniu powieki ale po czasie ich kolor traci na intensywności. Dobrze się blendują a praca z nimi jest po prostu wygodna. Maty te jasne jak i te ciemne mają bardzo dobra pigmentację. Ciut gorzej pracuje się z perłami (o dziwo!). Podczas rozcierania troszkę szybciej gubią kolor a by upakować cień na powiece, dobrze jest zastosować takie narzędzie jak palec, od biedy płaski pędzelek, który sowicie 'maczamy' w cieniu czy pacynkę. Jeszcze wspomnę o osypywaniu podczas aplikacji cieni. Owszem, zdarza się to dlatego radzę pod oko położyć grubszą warstwę pudru przed makijażem:) Już na chwilę obecną wiem, że jak całą paletę lubię, to jednego cienia nienawidzę. Nazwę nosi przeuroczą bo to Love Your Death:) Choć  ten fioletowy delikwent w opakowaniu prezentuje się nieźle, to już w użyciu okazuje się, że pigmentacja jego jest do bani. Omijam fiolet regularnie bo i efektu śliwy pod okiem uniknąć chcę;)
ZAPACH: nowiutka paletka pachniała czekoladą, może nie taką z 70% zawartością kakao, bardziej jak mleczna z ogromną ilością cukru;) Po upływie tych 3 miesięcy nuta zmieniła się na słodką a zapach jest mniej wyczuwalny. Przypuszczam, że jeszcze chwila a zniknie całkowicie :(

Największa wada?
Tracą na intensywności wraz z upływem czasu.
Wyjątkowa zaleta?
Kompletny zestaw do stworzenia makijażu dziennego i wieczorowego.
Podsumowanie.
Paletę pomimo kilku niedociągnięć uwielbiam. Pamiętajmy, że kosztowała ona 40zł więc stosunek ceny do jakości moim zdaniem jest bardzo udany (matematyka: kiedy podzielimy 40zł na 16 sztuk cieni to daje nam cenę 2,5 za jeden;)). Najczęściej sięgam po nią kiedy szykuję się na jakieś większe wyjście bądź kogoś próbuję malnąć;). Cieszę się, że twórca tej palety zadbał o podwójną dawkę beżowego cienia a także nie zapomniał, że te matowe są bazą do wykonania pełnego makijażu. Mam parę produktów MUR ale to jeden z tych, których w życiu bym się nie pozbyła!
Malując kogoś często sięgam właśnie po tą paletę ale nie wiem, czemu nie mam ani jednego zdjęcia jak owe cienie prezentują się na powiece. Najczęściej katuję cienie: Break Me Up, One More Bar, Fool's Gold no i oczywiste: White Light. Jeżeli będę mieć okazję stworzyć coś nowego na oku albo odkopię udokumentowaną moją 'pracę' to podzielę się, abyście miały pogląd na sprawę:) 

Któraś jest szczęśliwą posiadaczką? Bądź nieszczęśliwą?... Koniecznie wypowiedzcie się;)

8/19/2015

Zerujemy! Denko 3/2015

I znowu denkuję!
Dziś trafiło się troszkę kolorówki ale od razu możecie wyjść z założenia, że jeśli produkt jest niewykorzystany a ląduje w koszu, to jest z nim coś nie tak :D
Od czego by tu zacząć... Będzie mały chaos ale jakoś sobie damy rady nie? ;)

Palmer's, Cocoa Butter Formula with Vitamin E. Nawilżający balsam do ciała z którym skończyłam swoją przygodę raz na zawsze. Moją szerszą opinię na jego temat możecie znaleźć TU.
Ziaja, Sopot Spa, mydło z algami pod prysznic. Nie wysuszyło mi skóry, dobrze się pieniło, przyjemny zapach i niska cena. Już w pewnym momencie myślałam sobie: no żesz skończ się wreszcie! Więc wydajny ten czort:)
Garnier, płyn micelarny. Cóż ja mam powiedzieć?... Mój ulubieniec ot co i tyle:) Więcej na jego temat tutaj. Mam jego drugie opakowanie w zapasie a na chwilę obecną uskuteczniam jego zielonego kuzyna:) 
Neutrogena, ochronny sztyft do ust. Miało być pięknie, zmysłowo i miękko. Wyszło sucho, przeciętnie i byle jak. Miałam wrażenie że w chwili gdy sztyft znika z ust to znika też jakiekolwiek nawilżenie. Poza tym dość tłusta formuła jak dla mnie zbyt mocno wyczuwalna na ustach.
Eveline, Eyeliner Celebrities, tusz do kresek. U mnie w kolorze brązowym. Bardzo lubię ten produkt zważywszy na jego cenę. Przed aplikacją warto parę razy nim wstrząsnąć. Wodoodporny to on zdecydowanie nie jest i na bank nam spłynie aczkolwiek jeżeli nie mamy w planach zalać naszych oczy z mniej wiadomych powodów, to sprawdzi się on bardzo dobrze. Ode mnie dostaje też plusa za cieniutki, precyzyjny pędzelek.
Cien, lip glossnr 13 sparkling champagne. Gdzie ja miałam oczy jak go kupowałam? Tu się daje we znaki brak testerów, bo liczyłam, że będzie bardziej transparentny a tu istna tafla na ustach. Nie mam raczej zarzutów do konsystencji, ale jak ja nie znoszę efektu zmrożonych ust... Brrr... Nic tylko niebieski cień na całą powiekę i mogę zrobić sobie prywatny powrót do przeszłości. No niestety temu panu dziękujemy:(
Smart girls get more, lip gloss. Niestety tu już nr koloru się starł. Pamiętam, iż kupiłam go w niziutkiej cenie a firma dopiero wchodziła na rynek. Strasznie lubiłam ten błyszczyk. Delikatny kolor odświeżajacy look a sama formuła lekka i nieklejąca. Przychodzi na niego czas ponieważ czuję, że zmienił zapach a to znak, iż pora się rozstać.
Essence, glossy lipbalm, mango icecream. Ten kolega bardzo szybko się rozwarstwił i zamiast koloru wypluwał z siebie wodę. Potem zmienił zapach na jakiś taki ciężki i chemiczny. Kolejny któremu mówię: żegnaj!
Debby concealer, Solution fluid concealer nr 02.Jako do produktu nie mam zastrzeżeń. Długo się utrzymywał i ładnie krył niedoskonałości lecz kolor nie był dla mnie idealny niestety. Jestem pewna, że jeszcze wypróbuję jakiś produkt do twarzy firmy Debby w niedalekiej przyszłości.
Max Factor, 2000 Calorie, dramatic volume. Formułę tuszu bardzo lubię, jego szczoteczkę już mniej. Mimo wszystko tusz był trwały, wydajny i pozwalał na idealne pokrycie rzęs od ich nasady aż po same końce. Co prawda już do niego nie wrócę, bo codzienne używanie szczoteczki z innego tuszu to dla mnie żaden komfort użytkowania. Jedyny minus to jakby sama formuła była lekko za sucha?...
Editt cosmetics, Volume intense black mascara, pogrubiający tusz do rzęs. To jeden z moich lekko szalonych eksperymentów. Dostępny jest w sklepach typu wszystko po 3zł. Ten to akurat kompletny niewypał bo nijak to nie pogrubiało a ponad to szybko zaschnął, ale już jego braciszek sprawuje się aż po dzień dzisiejszy.
Maybelline New York, Affinitone, puder prasowany, odcień nr 24. Ciekawy produkt. Co prawda nie zdążyłam Wam pokazać jak wygląda na skórze ale u mnie dawał jakby satynowe wykończenie makijażu. Jeżeli miałabym się odnieść do tego jak długo pozostawiał nasza buzię w macie, to mam zastrzeżenia bo nie więcej niż 4h ale tu warto pamiętać, że zdecydowaną rolę odgrywa podkład. Samo opakowanie niby fajnie bo ma lusterko ale nie upadło mi a i tak mam go w 2 częściach i to jakże zmasakrowanych.
Joko, Marrakech dream for blodne, puder brązujący. Za brak parabenów ma plusa. Za piękne tłoczenie także kolejny plusik. Producent zapewnia nawet formułę wzbogaconą o olej kokosowy i arganowy. Tylko co z tego jak on jest iście pomarańczowy? Kupiłam go na początku mojej podróży z makijażem, gdzie na rynku nawet nie było produktów do których mogłabym go przyrównać i powiedzieć: o, pomarańczka... Teraz się za głowę łapię jak niekiedy przeglądam zdjęcia a jestem tym cudakiem wymalowana... I jeszcze plamy to robiło.
Cien, SOS Hand Concentrate. Jego formuła jest iście glicerynowa. Dość ciężka i tłustawa natomiast jak damy jej minutę to się wchłonie i nawet dłonie wyglądają na bardziej wygładzone. Jak na tak małą tubkę 75ml jest bardzo wydajny. Sprawdzi się w okresie zimy gdy kremy na bazie wody to nasz największy wróg.
Isana, mydło w kostce Special, przeciwbakteryjne, silnie odtłuszczające. Jak kończy mi się moje naturalne mydło do pędzli to sięgam właśnie po to. Dodatkowe działanie antybakteryjne zawsze mile widziane. Nie zniszczył mi pędzli, ale myślę, iż poszukam czegoś jeszcze bardziej delikatnego dla moich 'dzieci'. ;)
Bielenda, Młodzieńczy Blask, Odżywczy krem ultra nawilżający na dzień i na noc. Zapewnienie o braku parabenów, sztucznych barwników i oleju parafinowego przekonało mnie do jego zakupu. Lekka formuła, szybko się wchłaniająca o przyjemnym zapachu. Wszystko zamknięte w szklanym słoiczku. Dla mnie duży plus bo nie zapycha, delikatnie pielęgnuje skórę. Niestety nie zauważyłam efektu: wow. Po prostu przyjemny kremik ale szukam dalej swojego ulubieńca,
Isana, hand creme, kamille. Dla mnie ten krem to podstawa podczas pielęgnacji dłoni latem. Lekki, szybko się wchłania, nie pozostawia wyczuwalnego filmu na skórze. Opakowanie z którego wygrzebiemy do cna resztki produktu a cena przyjemna dla portfela. Póki co robię sobie od niego przerwę bo jest sporo innych jego kolegów na półkach sklepowych, ale nie twierdzę, że do niego nie wrócę. :)
Efektima Instytut, Claryfing Mask, glinkowa oczyszczająca. Tu widzicie jedno opakowanie ale mam w zwyczaju jak używać maseczek to 4/5 razy by widzieć czy faktycznie działa. Tu bym określiła działanie jako lekkie oczyszczanie Nie powrócę do niej ze względu teoretycznie ładny zapach ale dla mnie jest on denerwujący. Może innym przypadnie do gustu.
Ziaja, liście zielonej oliwki, oliwkowy płyn dwufazowy demakijażu oczu i ust. Już niedługo będzie notka na temat niemal całej serii ale krótko o nim: radzi sobie z każdym topornym, wodoodpornym produktem, warstwa którą pozostawia jest lekko tłusta (to nie tak jak kiedyś, gdy świeciłyśmy się jak wysmarowane masłem). W miarę delikatny dla oczu. Jedynie na wydajność będę narzekać bo skończył mi się po miesiącu?... :/
Bebeauty, zmywacz do paznokci. Nie wiem czy ja miałam pecha i trafił mi się felerny egzemplarz czy wszystkie tak mają, ale z pompki zmywacz ciekł na potęgę. Poza tym tani, skuteczny. Cóż chcieć więcej.
Bio-Regeneracja, szampon do włosów zniszczonych. Proste opakowanie. Delikatnie pielęgnuje skórę głowy, niestety dobrze po nim nałożyć jakąś odzywkę bo włosy są dość szorstkie, bez poślizgu. Bardzo przypadł mi do gustu zapach rumianku, jak w czasach dzieciństwa :D I bardzo tani bo coś w granicach 4zł.
Seboradin, przeciw wypadaniu włosów, ampułki. 14-dniowa kuracja do włosów. Powiem tak... Aplikacja przyjemna bo mamy 14 ampułek i jedna spokojnie starcza na cały skalp głowy. Jeżeli chodzi u mnie o redukcję wypadania to hm... była ona słabo widoczna aczkolwiek widzę, że pojawiło się troszkę babyhair więc pozostaje mi wierzyć, że jednak wzmacnia włosy... Nie wiem jednak czy za cenę prawie 40zł efekt mnie zadowala:/

Troszkę tego się nazbierało:) 

8/18/2015

Nivea Lip Butter czyli naturalna piękność

Wybaczcie mi moją nieobecność ale dostawca internetu się nie popisał... Zaczynamy delikatnie:)
Jaki kolor na lato jest najlepszy? Naturalnie, że naturalny!
Mowa tu o naszych ustach. Latem nie musimy im dokopywać, pokrywając je kolejną warstwą mocno barwiących pomadek czy farbek.
Ja znalazłam coś co pasuje do każdego makijażu i na każda okazję, a poza tym podoba się męskiej części populacji;) Bo nie ma jak naturalność moje Panie! A kiedy jak nie właśnie latem możemy, a wręcz musimy sobie na nią pozwolić?
Szał na ten produkt jakoś mnie nie ogarnął ale to tylko do momentu kiedy nie dorwałam go w swoje łapska. Uważam, że to must have a produkt tego typu powinien znaleźć się w każdej kosmetyczce. Nie tylko pielęgnuje ale także uwydatnia usta.

Takie maleństwo a robi tyle roboty!
APLIKACJA: jak do użytku własnego to możemy zastosować paluch- bo najszybciej. Jeżeli chcemy go nałożyć obcej osobie np. przed makijażem to bez problemu pobierzemy produkt jakimś wysterylizowanym narzędziem. Zazwyczaj nie lubię dłubać palcami w produkcie bo wiadomo, że bakterie kochają ten sposób więc warto mieć na uwadze by ręce przed aplikacją dobrze wyszorować.:)
CENA: przeważnie 10zł. Zdarzają się promocje/wyprzedaże i za 5zł może być nasz. Opakowanie zawiera 16,7g produktu.
DZIAŁANIE: zmiękcza i natłuszcza usta. Używam go na początku makijażu, kiedy wiem, że na usta pójdzie coś wysuszającego. Nałożony solo mam wrażenie, że lekko rozjaśnia kolor warg. Balsam Nivei nadaje pięknego i subtelnego blasku dzięki czemu usta wyglądają na podkreślone i większe. Myślę, że całkiem dobrze sprawdzi się również w zimie (patrząc na jego wydajność spokojnie mi starczy do tego czasu), ponieważ tworzy ochronną warstewkę na ustach.
OPAKOWANIE: maleńki metalowy, spłaszczony słoiczek! Co prawda długie paznokcie czy mokre ręce nie pomogą przy jego otwieraniu no ale... Metalowe ścianki opakowania się odkształcają kiedy niechcący potraktujemy je czymś cięższym.
ZAPACH: omnomnom. Jak mam ten balsam na ustach to zdarza mi się zrobić dzióbek, żeby go powąchać:P Utrzymuje się  do około pół godziny od aplikacji.

Największa wada?
Jakoś cena 10zł za ten skład do mnie nie przemawia no ale od czego są promocje...
Wyjątkowa zaleta?
Waham się bo nie wiem czy wymienić tu smakowity zapach czy to jak subtelnie podkreśla usta... Hmmm...
Podsumowanie.
Jeżeli chcę mieć w podróżnej kosmetyczce coś co sprawdzi się równocześnie jako element makijażu i pielęgnacji to pakuję masełko do ust z Nivea. Ponad to przecież możemy go wykorzystać w podbramkowej sytuacji na jakiś mały fragment wysuszonej skóry. Uwielbiam jak delikatnie podkreśla usta. Co prawda jest u mnie na drugim miejscu w zestawie pielęgnacyjnym, po tym jak zdetronizowała go pomadka Sylveco, o której się już rozpisywałam. Koniec końców nie wiem, czy nazywać go masełkiem, czy może lżejszą wazeliną do ust o przyjemnym zapachu jednak wiem, że będę go używać w ciągu dalszym z niekłamaną przyjemnością.

8/04/2015

My Secret, face illuminator powder czyli mieniąca się perełka kosmetyczna

Jako, że jestem umysłowo odmienna na punkcie rozświetlaczy to dziś przedstawię Wam jeden z moich świeższych nabytków w tej dziedzinie. Jak wiadomo firma My Secret staje coraz mocniej na nogi, dzięki współpracy z Danielem Sobieśniewskim. Ich poniekąd kooperacja przynosi same korzyści. Im pewnie zarobek a Nam godne produkty. Jeszcze 2 lata temu darmo było szukać nabłyszczacza/rozświetlacza. Jedyne czym mogłyśmy nadać swym licom blask, to wysokopółkowe produkty (no albo zdarzały się także takie obfitujące w obrzydliwe drobiny brokatu...).

Dziś firmy prześcigają się, by oferować nam coraz to nowsze rarytasy i zaspokoić nasze ' kosmetyczne pragnienia'. Ja uwielbiam zdrowy glow ale warto pamiętać, by nie przesadzić z nim, zwłaszcza podczas upalnych dni, kiedy to nasza skóra sama z siebie wydaje naturalny blask;) A jak mawiają dziadkowie: co za dużo to niezdrowo! :))

Tu coś pobawiłam się z lampą:/ Ale to tylko dlatego by pokazać Wam jak faktycznie może mienić się ten cudak. Pewnie jednka interesuje Was efekt na licu... To i takowy się pojawia:)
A niech będzie moja skóra niewyfotoszopowana i błyszcząca. Miała lepszy dzień to jej się należy;)

Ogólnie z zdjęć jestem bardzo niezadowolona bo nijak nie potrafię ująć jak przyjemny jest ten rozświetlacz. Ale może w opisie jakoś się wykażę :/
APLIKACJA: przyjemna, warto mieć lekką rękę bądź przyzwoity pędzel by ładnie zatrzeć granice. Dla początkujących radziłabym zastosować metodę małych kroczków przy nanoszeniu go :)
CENA: w regularnej sprzedaży 15zł za 7,5g. Waga ta jak na rozświetlacz wydaje się olbrzymią ilością do wykorzystania, zwłaszcza że całość powinna być zużyta do 12 miesięcy po otwarciu.
OPAKOWANIE: plastikowe, dość grube jednak przyjmie każde zadrapanie. Póki co zatrzask działa prawidłowo i mam nadzieję, że ten stan utrzyma się możliwie najdłużej.
KOLOR: zdecydowanie ciepły, powinien ładnie współpracować z opaloną cerą. Ma lekko beżowo-złote tony przełamane odrobniną brązu (ale odrobinką!). Nie jest powiedziane, że sprawdzi się tylko u osób z ciemniejsza karnacją. Na mojej nawet nieopalonej cerze wygląda bardzo ładnie wtapiając się w nią.
FORMUŁA: wypiekana, niepyląca, dość miękka. Brak mu typowej twardości produktów wypiekanych. Mam nawet wrażenie, że jest... miękki... Poniekąd pewnie dzięki tej formule możemy wykreować look 'mokrej skóry' dając go w większej ilości. Posiada drobinki ale tak drobniutko zmielone, że byłoby to obelgą gdybym nazwała je brokatem.
TRWAŁOŚĆ: jak dla mnie bardzo dobra. Wiadomo, że jak będziemy ingerować w makijaż to stopniowo będzie on schodził natomiast kiedy łapska utrzymamy z dala od twarzy, to rozświetlacz wytrwa tyle ile podkład.

Rozświetlaczy ci u mnie dostatek a nalot na szafę w Naturze robiłam 3 razy za każdym ostatkiem sił powstrzymując się przed jego zakupem. Ostatnim razem uległam i zupełnie nie żałuję bo posiadam już niemal taki zbiór, że kolejny produkt nabłyszczający mi nie potrzebny choć nadeszła era strobingu.
Największa wada?
Brakuje mi tylko możliwości wyciągnięcia produktu z tego pakowania i przełożenia go do np. kasetki  magnetycznej. Taka tam fanaberia;)
Zdecydowana zaleta?
Jest piękny! I nazywa się Princess Dream:) Coś więcej?
Podsumowanie.
Na co dzień radziłabym nie szarżować z jego ilością. Przestaję go także stosować kiedy na buzi pojawiają mi się nieprzyjaciele bo niestety produkty tego typu lubią podkreślić każdą nierówność skóry. Poza tym pięknie się mieni, brak efektu tandety. Znam parę osób, które stawiają go nad osławioną wieki temu Mary-Lou Manizer. Nie wiem czy to dobra alternatywa dla osoby kompletnie początkującej niestety, bo efekt raz dwa może być zbyt intensywny przy odrobinie nieuwagi:/ Ale w końcu kosztuje 15zł! (od święta 9zł) więc mówię nic tylko brać, bo przecież na czymś trzeba się uczyć;) Dodatkowym mega plusem jest to, iż odcień rozświetlacza z My Secret będzie się pięknie stapiał z cerą, niezależnie od jej tonów.

Na sam koniec taki bonus czyli porównanie już chyba okrzykniętego kultowym rozświetlaczem z niższej półki cenowej, a więc Lovely, Gold Highlighter a naszym dzisiejszym złotkiem czyli My Secret, Face Illuminator;) Oba są moimi faworytami.