10/13/2016

#maskara #physicansformula #lovely #debby :)

Cześć Słodziaki. Strasznie ciężko mi pozbierać ostatnio myśli ale chyba jeszcze ciężej wygospodarować chwilę dla siebie:/ Spróbuję popracować nad organizacją czasu. I kreatywnością.
Jesień nas nie rozpieszcza. Ja tu czekam na polską złotą jesień, a mam szarugę prosto ze śródmieścia Londynu w środku zimy:/ CO się stało ze słoneczkiem grzejącym w lekko mroźne dni? Już widzę do tego pasujący makijaż w ciepłych brązach, rudościach i fioletach. A tu gucio i jedyne o czym myślę, to czy już mi się maskara rozmazała czy dopiero za chwilę.
To skupmy się na tej maskarze. Mam ich pod dostatkiem i po dłuższym zastanowieniu chyba będzie post-tasiemiec. Pokrótce scharakteryzuję kilka maskar z różnych półek cenowych:
  1. Lovely, Lash Extension Maskara (ok.12zł)
  2. Physicans Formula, Sexy Booster Marskara a dokładnie Va Va Voom Maskara (ok.55zł)
  3. deBBy, All in One Maskara (ok. 30zł)
A oto i maskara z numerem 1!
Silikonowa, dość długa szczoteczka o lekko łukowatym kształcie. Krótsze i dłuższe włoski pozwalają ładnie wyczesać rzęsy. Pojemność 8g (nie wiem jak to się ma w przełożeniu na ml). Nawet moje liche włoski pozwala wyczesać od nasady. Żeby mieć widoczny efekt pogubionych rzęs konieczna jest druga warstwa. Dziwna rzecz bo można nią podnieść rzęsy ale wcale ich nie podkręca, wręcz przeciwnie:/ Pod koniec rzęsy są proste jak druty. Minusem jest jednak trwałość- z czasem jakby... niknie z rzęs a włoski stają się cienkie i takie pajęcze:/  Dla mnie do lekkiego dziennego makijażu jak znalazł ale na wieczór chyba bym musiała nałożyć minimalnie 3 warstwy:/ No ale za np. 6zł w mega promo w Rossmannie można zaryzykować tą zawrotną sumę- a nuż u Was się sprawdzi idealnie?
Numer 2.
Physicans Formula to marka wprost z Kalifornii. Cechuje się tym, że bazuje na składnikach naturalnych, organicznych bądź z upraw ekologicznych. Myślałam, że jak na produkt 'eko' będzie śmierdzieć- a tu nie! Dla mnie pachnie... słodko:) Szczoteczka silikonowa też ładnie pozwala wyczesać rzęsy. Maskara bardziej pogrubia aniżeli wydłuża. Minusa ma ode mnie za to, że szybko zasycha w opakowaniu. Natomiast muszę wspomnieć właśnie o samym wyglądzie tuszu- jedni mogą twierdzić że tandetnie inni, że świetnie. Ja stwierdzam, że zupełnie inaczej niż dotychczasowo, maskara jest cięższa od pozostałych, a dotykając jej mamy wrażenie, że opakowanie jest metalowe no i te zdobienia z weluru czy tam czego:) Pojemność to 7,5g. I polecam wszystkim wrażliwcom tą markę:) i nie-wrażliwcom też:) Kiedyś postaram się wrzucić tu recenzję ich pudru mineralnego (cudo!) i eyeliner, który może służyć za zastępstwo dla bardzo wysoko półkowych eyelinerów, a maluje się nim... masełko:).


Numer 3. All in one.
Mam z marki deBBy swoich ulubieńców o których, o dziwo, jeszcze nie pisałam.W kolejce czekają jeszcze 3 maskary do przetestowania, z tym, że ja toleruję tylko silikonowe szczoteczki. Szczotka to taki miks- jakby kilka grzebyczków, same włoski są grubsze i rzadsze. Na samym czubku też mamy parę włosków by rozdzielać nimi np. rzęsy na dolnej powiece. Pojemność to 10ml i mam wrażenie że ta maskara kończy się nigdy! Nie zaschła chociaż regularnie do niej wtłaczam powietrze. Opakowanie przykuwa uwagę. Sam tusz niby jest 'all in one' ale co zauważam za każdym razem: MEGA podkręcenie i wydłużenie. Co dla mnie ważne nie ma drażniącego zapachu. Jak jest bardzo wilgotno to lubi się odbić na dolnej powiece, no ale w końcu wodoodporna to ona nie jest. Ja osobiście chciałabym gęstszą szczoteczkę bo mam rzadkie włoski i wiem, że trzeba mocno je wyczesać. Myślę, że zbudujemy nią bardziej spektakularny efekt przy odrobinie cierpliwości i czasu niż tuszem z Lovely.

Do tematu tuszu do rzęs podchodzę jak pies do jeża to się nie dziwcie, że nie wykrzykuję żadnych ochów i achów pod adresem powyższych kosmetyków. Mam swoje święte guru ale nadal próbuję je jakoś zdetronizować;)

Co dla kogo?
Lovely- fajna maskara do szkoły, kiedy zmywacie makijaż po 8h. Nie mówię, że ma imprezę nie da się nią pomalować, ale myślę, że intensywne wygibasy na parkiecie grożą pandą pod okiem.
Physicans Formula- dla ekstra wrażliwców, zamiast biec po Sisleya za 200zł spróbujcie tego:) chciałabym jeszcze wypróbować jeden rodzaj maskary z tej firmy, którą poleca Tati (znacie tą vlogerkę?)
deBBy- w promocji możecie ją dostać nawet za 15zł! Jeżeli oczekiwany jest efekt wydłużenia i podniesienia rzęs- coś dla Was.

Pozdrawiam
.

9/20/2016

My Secret, Volume Plus Mascara. NIE!

Dzień dobry wszystkim! Dziś przedstawiam Wam nicnieroba! Żeby była jasność, szukałam dłuższy czas brązowej maskary za mały pieniądz w brązowym kolorze. No przecież w tych tanich i czarnych jest wybór, a tu...? Metodą prób i błędów (z naciskiem na to drugie) doszłam do maskary z My Secret, Volume Plus Maskra. Masakra tak, maskara raczej nie... Żeby nie było- uwielbiam markę My Secret za cienie do powiek, paletki, rozświetlacz(!), lakiery i niektóre kredki ale to... Na to nie byłam przygotowana.
Zobaczcie! Nawet aparat nie chciał się sfokusować na tuszu i jak już zobaczyłam, że zdjęcia są nieostre to tusz już wygodnie leżał na wysypisku śmieci.


CENA: może i dostajemy sporo produktu bo 10ml za jakieś 12zł.
DZIAŁANIE: eeeee... co ja Wam mam tu powiedzieć?... Że farbuje rzęsy na brązowo to chyba najtrafniejsze określenie. Absolutnie nie pogrubia. Na początku myślę: spoko, nowy to i rzadki, poczekam. Dwa miesiące później po regularnym wtłaczaniu powietrza w niego, nic się nie zmieniło! Rzęsy nie są pogrubione, może ktoś lubi bardzo naturalny look to będzie jak najbardziej ok. Ja jako atytalent do grubych, klasycznych szczoteczek perfekcyjnie robię sobie tym tuszem pajęcze nóżki :( Ale kto lubi szczypanie po oczętach? Wystarczy odrobina tego specyfiku, a moje oczy zasnuwa małe tsunami łez.
FORMUŁA: rzadka. Rzadka zaraz po otwarciu, rzadka po 2 miesiącach. Nie wiem jak ona ma oblepić rzęsy by nadać im objętości- kto mądry niech mi powie.
OPAKOWANIE: cóż się rozwodzić- czarne, proste. Ono nam oka nie pomaluje. A raczej rzęs, ale szczoteczka już tak. Klasyczna, dość duża i chyba w tym problem. Nie wiem czy moje rzęsy są do bani i jako zbyt wiotkie nie dostają się pomiędzy przestrzenie spirali włosków i szczotka nie może ich wyczesać czy po prostu włosie szczoteczki jest zbyt sztywne.

Największa zaleta?
Nie wiem, jeżeli komuś podszedłby ten tusz to cena. I dla fanów naturalnego looku też by się nadał.
Wyjątkowa wada?
Szczypie w oczy:( A o pogrubieniu proszę zapomnieć.
Podsumowanie.
Przy moich mikro cienkich i jasnych rzęsach oczekuję, że tusz spowoduje, iż po prostu będą. Tu mam cień rzęs. A co do szczypania nie mam komentarza- po prostu nie. Jak bardzo bym chciała tak bardzo nie mogę go używać. Tusz idzie do śmieci, a ja idę zainwestować w hennę, która zrobi o niebo więcej z moimi rzęsami niż ten wytwór kosmetyczny.

Jeżeli komuś się spisał to dajcie znać;) Albo może macie jakiegoś innego kandydata na najlepszy brązowy tusz? Też się ucieszę z propozycji.

7/24/2016

Pierwsze wrażenie z palet: Wibo Neutral Eyeshadow i Kobo Contouring oraz podkładu MaxFactor Miracle Match.

Siedzę i zastanawiam się czy mam wenę. A jak nie to czy jest rzecz, która pchnie mnie do zebrania myśli i opowiedzenia o niej. I tak. Są nawet dwie rzeczy, a to ze względu na pierwsze wrażenie jakie na mnie wywarły. No i oczywiście nic nie ruszy prawdziwego Polaka jak możliwość, że może sobie ponarzekać;)
Po ciężkich kilku dniach przed monitorem wchodzę do drogerii i jak robot idę do Kobo, patrzę promocja i biorę paletę do konturowania. Potem siedzę w pokoju i co 10 minut zerkam w jej stronę. Uznałam, ze to idealna okazja by pobrudzić pędzle i wypróbować kilka innych nowości czyli:
- Kobo, Face Contour Palette,
- Wibo, Neutral Eyeshadow Palette,
- Babydream, puder/zasypka dla dzieci (jak w pysk strzelił kosmetyk kolorowy:P),
- MaxFactor, podkład Miracle Match.
Tego ostatniego dostałam próbkę. I dobrze, a czemu? Dowiecie się później.

Tyle się słyszy wszędzie o baking'u. No i ja szara sierota też chciałam spróbować, a że lubię robić coś od razu na opak to zamiast pudru transparentnego spróbowałam zasypki dla dzieci- a co jak się uda, hę?
Może od początku. Zacznijmy od najgorszego czyli pierwszego co nałożyłam na twarz. Nigdy nie pałałam miłością do marki MaxFactor. Nie wiem czy to mój osobisty pech czy co ale jakoś nigdy mi nic nie zaimponowało z ich szafy. Tu postanowiłam przetestować podkład MiracleMatch. Przymykam oczy na kolor, skupiam się na formule. Podkład zdecydowanie lepiej nakładało mi się pędzlem, gąbeczka robiła to wolniej i pozostawiała jakieś takie dziury.
Dalej solidną dawką pudru (czyt. zasypki dla bobasów) zagruntowałam podkład pod oczami.
Paleta Wibo zrobiła na mnie wrażenie. Jasne maty może nie są jakoś mega hiper napigmentowane ale jak się postaramy to i te widać na powiece. Co do ciemniejszych matów nie mam się do czego przyczepić-ładnie się blendują. Cienie połyskujące: super by było nanosić je na lekko lepką powiekę czyli na jeszcze nie przypudrowaną bazę wtedy otrzymamy pełny efekt błysku. Tu trzeba uważać bo cienie uwielbiają się osypywać ale efekt... No szacuneczek zwłaszcza, ze za paletę w promocji dałam niecałe 18zł!
Po skończeniu makijażu oczu przeszłam do najbardziej wyczekiwanej czyli paletki z Kobo!
I tak: żółty puder jest jak dla mnie transparentny. Środkowy daje lekkie zaznaczenie kości policzkowych, a najciemniejszy puder idealnie wydobywa głębię. Mam już wszystkie pudry do konturowania z Kobo, dlaczego więc kupiłam to trio? Bo to nie te same produkty. Porównanie pozostawię sobie chyba na oddzielny post ale powiem tak: najciemniejszy z palety nie jest aż tak ziemisty jak 311 Nubian Desert.


Podsumowując moje nieprecyzyjne wypociny: obie palety zyskały moją aprobatę. Nie wiem po co mi kolejny produkt do konturowania, zwłaszcza, że moje kości policzkowe chyba już dość wystają ale co tam;) 5 kilo mniej z twarzy zawsze spoko:P Produkt Kobo będę najzwyczajniej zabierać na wyjazdy. Wpierw myślałam, że najjaśniejszym pudrem jestem zagruntować podkład i korektor, no i to prawda, da się ale nie wiem czy wygląda to najefektowniej w świecie.
Paleta Wibo... tu testy jeszcze muszą potrwać ale jak na pierwsze wrażenie jest super! Co prawda jasne maty z nóg nie zwalają ale te błyszczące nadają pełnego efektu glam na oczach.
Niewspomniany nigdzie wcześniej puder dla dzieci... Sprawdził się świetnie do utrwalenia, do wyostrzenia konturowania. Co Wy na porównanie z klasycznym transparentnym pudrem?
Najgorszy z całej czelotki okazał się podkład. To co on zrobił na twarzy... No nic tylko ręce załamać. Po pół godziny na czole czułam takie ściągnięcie jakby ktoś robił mi lifting (oczywiście pod podkładem miałam krem nawilżający). Po 4 godzinach to ja z oczami jak pięciozłotówki przeglądałam się w lusterku- początkowo myślałam ze mam uczulenie ale nie- to moja jaśniejsza skóra przebijała spod dziur w podkładzie. Ale jakich dziur! Nie byle jakich. Ogromnych i wyglądających obrzydliwie. Na policzkach, na kościach szczęki, w okolicy ust i nosa nie wspomnę.
Czyli koniec końców mam dziękować niebiosom, że dane mi było skorzystać z próbki podkładu bo inaczej żal mi by co ścisnął jakbym wydała na podkład 60zł i rzuciła go nie w kąt ale do śmietnika.


7/19/2016

URIAGE, woda termalna

Nie raz słyszałam, że woda termalna od Uriage to najlepsza wśród najlepszych. Jedni powiadają, iż tonizuje skórę, pozostali, że absolutnie nie. I jak to w świecie kosmetyków bywa- nie ma jednej stałej recepty na wszystko.
Zacznijmy od tego czym jest woda termalna i dlaczego zwykła woda źródlana z butelki za 0,98zł za 1 litr jej nie zastąpi. Woda termalna według jej definicji jest wysoko bogata w mikroelementy oraz minerały i dzięki temu tak dobroczynna dla naszej skóry.

Jedyne co mnie gryzie to kwestia- tonizować czy nie tonizować? No bo nie ma tak, że woda usuwa uczucie ściągnięcia po wcześniejszym przemyciu wodą. A jak przemyję płatkiem nawilżonym tonikiem po zroszonej twarzy to zetrę te wspaniałości minerałów. Koniec końców tonizuję buzie bo uczucie ściągnięcia na twarzy nie daje mi spać.

CENA: w zależności od promocji od ok. 15-30zł za 150ml
DOSTĘPNOŚĆ: raczej w aptekach bo to już seria dermokosmetyków.
DZIAŁANIE/REZULTATY: może zacznę od tego co powinna robić, a więc tak: ma poprawiać kondycje skóry, nawilżać skórę, łagodzić podrażnienia, zapewniać równowagę fizjologiczną. Hm. Z tym, że łagodzi podrażnienia się zgodzę. Z tym, że nawilża? Nikt nie określił jak długo występuje efekt nawilżenia:/ Ale do tak 5-10minut po aplikacji czuć że skóra "odżyła". Stan mojej cery ani się nie pogorszył ani znacząco nie poprawił.
ZAPACH: totalny brak! Ale za to ma smak- totalnie słony :D Więc od razu odradzam całowanie po aplikacji bo nie daj losie Wasza druga połówka zapyta czy się nie spociłyście :> Fujka.

Największa wada?
Chyba za bardzo nastawiłam się na efekt WOW. Albo chociażby efekt, który zobaczę. Niestety moja cera nie promienieje, a i wcale nie wygląda na bardziej nawilżoną.
Wyjątkowa zaleta?
Bardzo przyjemne odświeżenie kiedy spryskamy się wodą termalną w ciągu dnia. W trakcie stosowania na mojej twarzy nic nie wystąpiło co byłoby niezgodne z moją osobistą normą nieprzyjacieli na twarzy. Nałożona na makijaż nie narusza go!

Podsumowanie.
Mam nie lada problem- kupić następne opakowanie czy też nie? No bo jedno mi nie za wiele dało- prawie jakbym wcale nie używała. A może w tym sęk, iż trzeba używać tego dłużej? Może to jeden z tych kosmetyków, którego działanie uwidacznia się np. po półrocznym stosowaniu? Mam równanie z dwoma niewiadomymi i nie wiem jak je rozwiązać. :/ Uczucie zaraz po aplikacji jest bardzo przyjemne lecz woda momentalnie odparowuje (czy też zostaje wchłonięta częściowo przez skórę). Nie zauważyłam żadnego efektu, który by mnie zbił z nóg. Myślę, że do wody termalnej z Uriage powrócę ale zimną, gdzie instalacje ogrzewania w domach nas nie oszczędzają, a skóra wyglądem przypomina papier ścierny by dać jej drugą szansę. To chyba moja najbardziej średnia ze średnich recenzji a przecież na wizaz.pl ma on ocenę 4,7! (aż sprawdziłam). Miałyście? Używałyście? Podzielcie się bo zastanawiam się czy tylko ja widzę mierne rezultaty i kosmetyk jest przereklamowany czy moja cera machnęła na niego ręką;) Jedno mi pozostało na pewno- odruch sięgnięcia po produkt, którym można spryskać twarz bo taka mokra warstwa na buzi to mega odświeżające uczucie. 

6/20/2016

Płyn micelarny z olejkiem od Garniera moim mistrzem!

Sierota pojechała w góry. Znaczy plan zakładał wjazd rowerem na leśną ścieżkę. Kiedy zaczęły się skały to rower był tylko obciążeniem. Wszystko cudownie, po łzach nienawiści (a później radości) że stawiłam się w hotelu cała bez dziury w głowie zobaczyłam się w lustrze. Począwszy od butów poprzez całe łydki byłam w samarze rowerowym:'( 10 minut drapania paznokciami pod prysznicem nic nie dało. No przecież nie pojawię się na basenie z wyglądem menela:/ Wtem słyszę "może weź jakiś ten swój specyfik, jak to Ci z twarzy ten kit usuwa to może se smarem też sobie poradzi". I wiecie co? Poradził bez mruknięcia.
Na początku dwufazowa formuła mnie wcale nie przekonywała, ale że jeszcze nie trafiłam na kompletną wtopę do demakijażu z tej serii od Garniera to postanowiłam zaszaleć:P
CENA: od ok. 15-22zł za 400ml.
FORMUŁA: dwufazowa to widać gołym okiem. Tłustej warstwy dostajemy znacznie mniej ale coś czuję, że to ona mi zostanie na sam koniec chociaż zawsze dokładnie mieszam produkt. Czy jest tłusta na twarzy? Nie tak klasycznie. Zaraz po przemyciu nasączonym wacikiem czujemy leciutki tłuszczyk lecz po chwili ładnie płyn się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy.
SKUTECZNOŚĆ: absolutna. Nie spotkałam się z czymś w mojej kosmetyczce czego nie ruszył. Wybaczcie ale jak zmył smar do roweru... to chyba poradzi sobie z eyelinerem, co?
WYDAJNOŚĆ: nadal twierdzę, że troszkę mniejsza od klasycznej różowej wersji micelarki Garniera. Mam także wrażenie, że używam większej ilości płatków by dokładnie zmyć makijaż ale tego już nie wiem czy przez ten czas stałam się tak dokładna czy produkt po prostu potrzebuje większej jego dawki.
ZAPACH: jako że jestem najgorszym na świecie opisywaczem zapachów to sobie daruję. Ograniczę się do: owszem, ma zapach a jaki to już spróbujcie w drogerii.

Największa wada?
Ja poproszę ten specyfik jeszcze w wersji mini na wyjazdy! Jakbym jeszcze kiedyś wybierała się na rower... ;) Poza tym dla mnie wad brak.
Wyjątkowa zaleta?
Nie pozostawia obrzydliwej, tłustej warstwy, którą koniecznie musimy zmyć.
Podsumowanie.
Fajnie mieć jeden produkt do wszystkiego, a nie że oczy czym innym, twarz też czymś innym demakijażować. Super jest to, że Garnier dał znacznie mniejszą część oleistej formuły. Po wymieszaniu preparatu nie dominuje ona płynu micelarnego. Jak już wspomniałam olejki, które pozostają mimo wszytko na twarzy, szybko zostają wchłonięte. Produkt jest na prawdę bardzo dobry, po raz kolejny ukłony w stronę Garniera. :)

A Wy już go wypróbowałyście?

6/13/2016

Średniaki pustaki. Ziaja/Eveline/Nivea/Una/Inglot/L'biotica

Średniaki to kosmetyki, które zużyliśmy ale specjalnie nam w pamięć nie zapadną. Ja nazbierałam kilka takich okazów, a oto i one:
Na początek dwa produkty od L'biotica. Pierwszy z nich to głęboko oczyszczające plastry na nos.
Z tyłu opakowania obrazkowa instrukcja zastosowania. Fajnie bo plasterki mają być na dziobie ok. 15 minut więc nie za długo np. w porównaniu do czarnych chińskich masek, które potrafią zastygać 40min. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem producenta, iż przeznaczone są do " usuwania uporczywych, trudnych do usunięcia zaskórników i zanieczyszczeń". W takich przypadkach wierzę w inne typy oczyszczania;) Plasterki usuwają jakieś 5% wyhodowanych przeze mnie zaskórników;) Uznałam, że się nie poddam i znajdę jeszcze jednego testera- mój chłopak sprawdził się idealnie :D U niego efekt był podobny. To nie tak, że plastry kompletnie nic nie zdziałały, ale wynik po prostu okazał się bardzo mierny:/ .

Drugim produktem jest regenerująca maska do stóp także od L'biotica. I tu znowu lekkie fiasko. Stópki sobie wypeelingowałam, pozdzierałam i bach! Nałożyłam te nasączone serum skarpetki na 45 minut. Na początku podekscytowana myślę: cudo! I z gładkimi stópkami idę nyny. Niestety cały urok spłynął do ścieków wraz z porannym prysznicem. Myślę no nic- zrobię jeszcze jeden taki okład, może on jakoś pomoże. I znowu to samo- do pierwszego zmycia stopy są gładkie, potem efektu brak. I co? I chyba gliceryna zawarta na drugim miejscu w składzie daje efekt wygładzonych stóp a potem ją usuwamy wraz z kąpielą. Podsumowując to dość droga bajka, by wydawać tylko na stopy po ok. 25-30zł na tydzień (licząc po dwa zabiegi). Sądzę, że profesjonalny pedicure będzie bardziej opłacalny i długotrwały. Nie neguję kompletnie tego typu produktów do stóp natomiast nie ma co wierzyć, że zadziała magia i po dwóch użyciach macie stópki niemowlaczka.
Tu zaczniemy od prawej:
Nivea, ujędrniający żel-krem antycellulitowy Q10. Powiem tak: cellulit przy nim nie drgnął (no chyba, że jak biegłam:P). Producent zastrzega, że efekt ujędrnienia będzie po 2 tygodniach, a redukcji cellulitu po 3 tygodniach. Problem jest tylko jeden- do 3 tygodni to będziecie musieli kicać po nowe opakowanie bo specyfik jest mało wydajny. Do gustu przypadła mi jego formuła, faktycznie lekko żelowa, szybko się wchłaniająca i nie pozostawiająca filmu na skórze. Skóra na udach (bo tam go stosowałam) stała się wygładzona jakby poprzez nawilżenie ale jakiegoś widocznego efektu ujędrnienia po jednym opakowaniu nie zauważyłam, a obserwowałam bacznie ;)
Ziaja, żel myjący, normalizujący, liście manuka. O tym gagatku pełno na forach beauty. Jak dla mnie pozostawiał odczucie dobrze oczyszczonej skóry, mocno się pienił, niestety po umyciu dość silnie ściągał ale był mega wydajny i tani. To tylko żel więc zadanie swoje spełnił. Nie wrócę do niego bo chciałabym czegoś delikatniejszegona przyszłość dla mojej cery.
Ziaja, pasta do głębokiego oczyszczania twarzy, liście manuka. Pastę stosowałam raz na tydzień. Mikrogranulki (o których teraz głośno) mocno peelingują skórę, a więc dla wrażliwców średnio rekomendowany produkt. Pory są faktycznie oczyszczone. Do pasty może kiedyś wrócę, ale stosując ją tylko na moją nieszczęsną strefę T gdzie skóra jest skłonna do przetłuszczania i powstawania zaskórników. Nie wyobrażam sobie szorować mojej miejscowo naczynkowej cery:P
Od lewej:
Inglot, Liquid Eyeliner. Nie wiem, ale chyba to moje 4-te opakowanie. Jako szczyl tylko jego używałam i chyba wiem dlaczego. Bo jest prosty w obsłudze jak budowa cepa, a malowanie nim kresek to łatwizna. Niestety teraz ceny Inglota mnie zaskakują, to raz, a dwa moje oczekiwania względem trwałości nieco wzrosły. Mimo wszystko może kiedyś tam jeszcze raz spojrzę w jego kierunku:)
Eveline, Volumix Fiberlast. Maskara do rzęs z którą niejedno przeszłam. Jedni uwielbiają, drudzy nie akceptują. Mi w pamięć zapadnie jako ta, która czyniła moje rzęsy niczym pajęcze nóżki-może i długie ale mega cienkie. Poza tym w ciągu dnia traciła na intensywności koloru. Plusem jest dość gęsta, silikonowa szczoteczka. Gdy formuła tuszu odrobinę zastygła to na szczęście dało się budować drugą warstwę by rzęsy wyglądały jakoś bardziej przyzwoicie:/ Złote opakowanie? Fajnie, ale nie skusi mnie ono do ponownego zakupu tej maskary, zwłaszcza, że w kolejce do testowania czeka jej siostra:/
Essence, Get Big Lashes, triple black. Maskara jest na prawdę zacna. Po tak długim użytkowaniu,
a to już ponad pół roku nadal byłabym w stanie pomalować nią rzęsy. Jedno co mi nie podeszło to ogromna szczota. Szybciej zrobię nią sobie smokey eyes aniżeli wytuszuję rzęsy. Gdy tak
z ciekawości tą maskarę aplikowałam inną szczoteczką, to efekt był naprawdę bardzo ładny. Dla fanów dużych szczot jak najbardziej jest ona na tak. Wydajna, tania, nie zasycha za szybko, pogrubia.
My Secret, beżowa kredka na linię wodną. Chociaż ten oszczapek nie wygląda jakby kiedyś miał być kredką, to faktycznie takowe zadanie spełniał. Kredka bardzo ładnie wygląda na linii wodnej, otwiera optycznie oko. Jest tylko jeden mały problem: moje płaczliwe oczy pozbywają się jej w tempie natychmiastowym. Nie minie pół godziny, a ja już nie mam śladu po kosmetyku.
GlamSponge. Wybaczcie za jego wygląd ale to już sędziwy dziadziuś, którego za chiny nie potrafiłam doprać. Pomimo, że z gąbeczki z czasem zrobił mi się gniotek to i tak jej używałam bo była miękka. Teraz czas się rozstać po tak długim czasie użytkowania.
Una, cień do powiek 01. Nie wiem po dziś dzień co to za firma ale pewnie zdobyłam ją na Allegro. Cienie są średniej jakości, powiedziałabym, że adekwatne do niskiej ceny. Słabo napigmentowane. Nie używam ich bo mam parę zdecydowanie lepszych sztuk w zanadrzu.
Boots, Natural Collection, błyszczyk. Błyszczyk ma spore drobiny do których mam lekką awersje. Do tego klei się dość mocno i jest wyczuwalny na ustach:/ Do tego zapach słodkiego kleju:/ Bye.

Któraś ma podobne odczucia co do wymienionych kosmetyków? A może wręcz zupełnie inne? Chętnie się dowiem:)

6/01/2016

mat&PERFECT by deBBy

Cześć wróbelki-elemelki! :) Dziś może i nie mam wiele czasu ale za to wiele do przekazania. Na tapetę dziś idzie podkład matujący mat&PERFECT z marki deBBy. Coś już słyszeliście o niej?
U mnie pojawiła się recenzja matowej pomadki LipChubby Mat która nawiasem mówiąc, całkiem nieźle się spisuje po dziś dzień. Jak się u mnie pojawił ten podkład? Najnormalniej w świecie dostałam próbkę, a potem go zapragnęłam;). Przyznam się, że miałabym ciężko zawierzyć nieznanej mi ówcześnie marce, ale teraz chyba będę częściej 'ryzykować'.

A teraz przedstawię barwny opis fluidu ze strony producenta.
"Beztłuszczowy, pozostawia skórę perfekcyjnie matową, zapewnia idealne pokrycie przez cały dzień. Doskonale łączy się ze skórą nie tworząc efektu maski. Innowacyjne składniki: MIÓD MATTE-składnik pozyskiwany z kokosa oraz kwasów tłuszczowych miodu. Ma działanie regulujące poziom wydzielania sebum, dodatkowo nawilża i nawadnia skórę. LARICYL minimalizuje pory, ma działanie lekko ściągające i nawilżające. BETAINA pozyskiwana z buraków cukrowych, zwiększa nawilżenie i elastyczność skóry. Wzbogacony o ultradelikatne, mikro pudry."


Wiele i tak z tego nie załapałam ale wniosek: ma matowić, nawilżać i regulować wydzielanie sebum. Czyli podkład lekko pielęgnujący. Like it.
Najważniejsze:
CENA: od 34,99zł za 30ml w dół czyli w największym promo jakieś 17zł.
DOSTĘPNOŚĆ: tylko w SupherPharm. Nic więcej Wam nie pozostaje. Ale całkiem miłą odmianą są spore rabaty w ramach ichniejszego programu lojalnościowego tzw. karty LifeStyle
FORMUŁA/DZIAŁANIE: przez pierwszy miesiąc zakochałam się w tym produkcie. Mat na moim ówcześnie przetłuszczającym się ryjku był utrzymany niemal cały dzień. Kiedy tłuszczyk się przedostał na wierzch to podkład... wyglądał tylko lepiej-jakoś tak scalony z cerą i wyrównany. Używałam go dłuższy czas i np. w przeciwieństwie do AffiniMat'a wcale a wcale nie przesuszył, ani nie zapchał mi skóry. Jedyne przy czym miałabym się na baczności to czy polubi się z danym kremem jako bazą bo tu bywa różnie. Fluid nie należy to tych lejących, po minucie od aplikacji zastyga delikatnie na mat.
KRYCIE: cienka warstwa nałożona palcami delikatnie wyrówna koloryt, jest prawie niewidoczna. Fluid nałożony np. gąbeczką da jeszcze większe krycie ale tu już możemy się spodziewać, iż będzie bardziej widoczny na twarz.
OPAKOWANIE: plastikowa tubka, ot co, stojąca na zakrętce. Minusem jest to, iż nie widzimy ile jeszcze produktu nam zostało, lecz możemy go wydobyć z opakowania do ostatniej kropelki bo miękkie tworzywo da się łatwo przeciąć nożyczkami. Opakowanie nie wygląda wcale ekskluzywnie ale jak się przekonałam podczas niejednej podróży.... mam to w d*** jak wygląda- ważne, że mało waży. Ponadto produkt jako nowy, jest zafoliowany, więc żaden rzezimieszek drogeryjny nam paluchów w to nie wsadzi.
SPF: 15 :)
ZAPACH: zwykle podkłady pachną mi farbą olejną i nic tylko płoty malować. Tu spotykam się z subtelnym, lekko słodkim zapaszkiem:) Dzięki temu aplikacja staje się jeszcze przyjemniejsza.

Największa wada?
Może się zdarzyć, że nie polubi się z jakimś kremem:/ U mnie średnio pracuje z Bielendą (Super Power Mezo Krem).
Wyjątkowa zaleta?
Długo utrzymujący się matowy efekt. Ładnie i długotrwale 'nosi' bronzer, róż, rozświetlacz, sprawia, że produkty ładnie przechodzą jeden w drugi i jakoś tak scalają się :)
Podsumowanie.
Jednego do tej pory nie rozpatrzyłam bo i nie wiem jak, mianowicie chodzi o ścieranie. Producent nigdzie nie zapewniał jakieś ekstremalnej trwałości lecz u mnie podkład wytrzymuje spokojnie te 8h. Jak nie będzie nas swędział nos, a i łap nie będziemy pchać w okolice twarzy- wszystko zostanie nienaruszone. Jedyne miejsce u mnie gdzie się podkład ściera to nos- ja bez alergii czy kataru to nie ja. Jeżeli już fluid zniknie to nie pod postacią wyrwy w makijażu tylko tak... płynnie? Nie widać wyraźnej granicy:) Podkład bardzo lubię (i nie tylko ja). Szkoda, że wybór kolorystyczny ogranicza się do trzech numerków. Numer 01 (czyli mój) jest ładnym, jasnym z lekko żółtym tonem kolorkiem. Numer 02 wpada w tony różowe a 03 na pierwszy rzut oka niby bardzo ciemny to ładnie dostosowuje się do skóry (bez pomarańczowych refleksów).

Miłego dnia:)

5/16/2016

Serum przeciwzmarszczkowe pod oczy od Ava Laboratorium

Lecimy z tym koksem! Ostatnio była Ava to czemu i dziś by nie mogła być? Kosmetów tej firmy używam już od dłuższego czasu, więc i zdanie mam dość konkretnie wyrobione :)
Krem zainteresował mnie krzyczącym z półki sklepowej napisem: "rozjaśniające cienie pod oczami" bo na tamtą chwilę w 4 literach miałam zmarszczki- teraz już tak jednak nie chojraczę i ładnie dbam o skórę pod oczami. Jeszcze niedawno zawzięcie walczyłam z moimi niemal fioletowymi obwódkami wokół oczu, jednak zrozumiałam, że taki mój los i czasami muszę być człowiekiem-pandą.


CENA: ok 25-30zł za 15 ml
DZIAŁANIE: już przy parokrotnym zastosowaniu skóra wydaje się gładsza, bardziej nawilżona, a jak nawilżona to bardziej jędrna, a drobne załamania na skórze idą w niebyt więc potwierdzam działanie przeciwzmarszczkowe. Bardzo zaawansowanych zmarszczek jeszcze się nie dorobiłam i nie będę Wam ciś, że wygładza niczym żelazko każdą bruzdę:P
FORMUŁA: niby lekki ale da się wyczuć leciutko tłuściutką nutę:P biały kremik, zostawiający lekki film na skórze i dzięki temu niestety posiada jeden potężny mankament dla wszystkich miłośniczek makijażu, ale o tym przeczytacie w największych wadach produktów czyli parę linijek tekstu niżej.
OPAKOWANIE: no mnie zauroczyło! Nie dość, że mam kuku na punkcie małych opakowanek to tu mamy szklany słoiczek z pompką więc bardzo higienicznie.

Wyjątkowa zaleta?
Nieraz mam problem z określeniem co jest zaletą danego kosmetyku- tu mam niezwykle łatwo, ponieważ serum rzeczywiście działa przeciwzmarszczkowo. Nie wiem jakie bruzdy wyprostuje :P lecz na moje powstałe w wyniku cienkiej, suchej skóry i zamiłowania do śmiania się, zmniejsza o jakieś 60% delikatne nierówności.
Największa wada?
Buba, buba, stra-szna-buba! Nakładam go tylko na noc bo... powoduje, że podkład (czy tam korektor) lekko się waży, a jak nie to, to widać dokładnie gdzie krem został zaaplikowany bo robi się wyraźna granica:(
Podsumowanie.
Krem jest bardzo wydajny. Jedyne do czego mam wątpliwości to rzekoma niwelacja cieni pod oczami ale nie nastawiałam się- jeszcze nic mi nie pomogło i myślę, że tak mi zostanie już na zawsze:) Krem, który mogę stosować na noc to trochę dla mnie za mało i dlatego będę szukać dalej czegoś co nada się na dzień i nie zważy korektora. Może i ogólna ocena z tego co tu przedstawiłam wychodzi średnia lecz ja nadal pałam do tego kosmetyku sympatią i uważam, że to nie taki zły produkt skoro spełnia chociaż 50% obietnic producenta :)Lubię go na tyle, że wykorzystam do cna. Poza tym 25 lat już zobowiązuje do regularnego stosowania kremów pod oczy ;)

Zauważyłam, że Ava cieszy się dość sporym zaufaniem ze strony klientów, jaka jest Wasza opinia? Albo Wasza sugestia na jaki krem pod oczy zerknąć następnym razem? Będę wdzięczna za podpowiedzi:)

5/10/2016

Witamina C czyli Aktywator Młodości od Ava Laboratorium

Już od dawna poszukuję specyfików, które mają większe stężenie danej substancji czynnej. Jako, że jestem leniem patentowanym, to nie ma opcji żebym bawiła się w chemika i tworzyła serum na własną rękę z powszechnie dostępnych składników.
Może na początek czemu tak sobie ubzdurałam tą witaminę C? Bo ona jako antyoksydant hamuje działanie wolnych rodników, rozjaśnia cerę, wzmacnia naczynia krwionośne i nawilża skórę (w teorii). Czyli wszystko czego potrzebuję. Problemem jak zawsze jest wchłanialność uzależniona od budowy molekularnej witaminy C.
Testy prowadziłam sumiennie przez ok 3-4 miesiące stosując Aktywator Młodości:D 2-3 razy w tygodniu.

APLIKACJA: szklana pipetka jest bardzo poręczna, nic mi nie odpadło, nie rozkleiło się. No chyba, że macie za dużo pary w rękach to zalecam rozwagę i nieznęcanie się nad aplikatorem bo nie posłuży zbyt długo.
CENA: cena w promocji to ok. 15zł a regularna to ok. 25-30zł. Proponuję zaglądać do Hebe bądź Rossmanna.
DZIAŁANIE: jeżeli zauważam, że moja cera jest szara, wygląda na zmęczoną to natychmiast sięgam po witaminę C od Avy. Na drugi dzień skóra jest lekko rozjaśniona i promienna. Oczywiście, proszę o rozwagę i nie oczekujcie, że przez noc zyskacie nową skórę niczym pupcia niemowlaka:P
FORMUŁA: wodnista, dość szybko wchłaniająca się. Stosować rano czy wieczorem zapytacie. Otóż ja stosuję serum na noc ponieważ zostawia lekko lepki film na skórze a dwa, to że musimy pamiętać o dość wysokim filtrze przeciwsłonecznym na dzień.

Podsumowanie.
Dziś nie będę się bawić w wady ani zalety bo i niby jak? Mam nadzieję, że działanie antyoksydacyjne to fakt, a nie czcze gadanie, a wszystko zaprocentuje w przyszłości. Na dzień dzisiejszy mogę zauważyć tyle: buzia po nocy z tym specyfikiem jest lekko rozświetlona i rozjaśniona, a także napięta. Znam osoby, którym pod podkład witaminka sprawdza się doskonale i nie narusza właściwości fluidu. Poza tym na szczególne zaznaczenie zasługuje wydajność tego kosmetyku- męczę do prawie pół roku i myślę, że jeszcze z kolejne 3 miesiące będzie ze mną. Liczę, że "zaktywuje moją młodość" :P

A czy Wy macie jakieś doświadczenie z produktami Avy? Ja zabieram się jeszcze za kolagen ich wytwórstwa:)


4/13/2016

Moje osobiste odkrycie! Evree tonik różany i AA Hydroalgi Różowe

Słoneczko świeci, cieszą się dzieci..
Cieszę się i ja. Moja radość jest tak ogromna, iż postanowiłam sobie urządzić ulubieńców! Nie będą to ulubieńcy miesiąca (no gdzie w połowie kwietnia:P ). Raczej stawiam na ulubieńców kwartału;)
Pierwsze miejsce w kategorii pielęgnacja zajmują dwa produkty.
Do kremu się tak przywiązałam, że aż trzymam jego puste opakowanie z myślą, czy nie napisać jego szerszej recenzji. To coś, co uraczyło moją skórę przyjemnym nawilżeniem utrzymującym się cały dzień, to produkt firmy AA  z serii HYDRO Algi różowe. Krem jest nawilżająco-korygujący, ma poprawiać koloryt i utrzymywać komfort skóry. Nad opakowaniem nie będę strzelać achów i ochów bo i nie ma nad czym- lekki plastik i tyle. Natomiast to co jest w środku... Krem jest na skórze bardzo lekki, szybko się wchłania, pięknie współpracuje z podkładem (miałam okazję przetestować na kilku) i utrzymuje skórę nawilżoną przez cały dzień. O mnie, za mnie, mógłby mieć jeszcze mniej "parfum" w składzie i subtelniej pachnąć bo ostatnio mój nos reaguje drażliwie na każdy zapach. Myślę, że jeżeli komuś zmysł powonienia nie wariuje to będzie w pełni zadowolony z zapachu. Poza tym przez cały okres stosowania kremu moja cera wyglądała zdrowo, bez nierówności a koloryt faktycznie się poprawił. Jestem zauroczona kompletnie, że dość tani produkt bo od ok. 15zł sprawdza się tak rewelacyjnie.

Drugie miejsce to rzecz, która niemalże odmieniła moje życie!;)
Raz, że wreszcie uwierzyłam, że tonik jest potrzebny, a dwa, że faktycznie może działać! :P Ekscytuję się okropecznie, wiem, ale gdybyście tyle ile ja wywalili toników do kosza, to też przestalibyście wierzyć w ich użyteczność. Tu stało się istne nawrócenie. Tonik z firmy Evree porwałam z półki sklepowej chyba tylko i wyłącznie pod wpływem zaskoczenia, iż ma dość krótki skład a już na drugim miejscu mamy wodę różaną. Tonik przeznaczony jest do skóry suchej i mieszanej- bingo! Ma w składzie wcześniej wspomnianą wodę różaną i kwas hialuronowy. Ma "wyciszać zaczerwienienia, poprawiać kondycję skóry, przywracać naturalne pH". No to chyba pierwszy raz w życiu, jak opis się w 100% zgadza z rzeczywistością. Produkt od Evree to pierwszy z używanych dotychczas przeze mnie toników, który skutecznie niweluje uczucie ściągnięcia, cera jest nawilżona. Czasami gdy występują u mnie różne delikatne reakcje alergiczne to zawsze sięgam po ten tonik, godzinka i cera się uspokaja.
Jednak ponad tym wszystkim jest fakt, iż od momentu kiedy stosuję owy produkt przestały randomowo pojawiać mi się na twarzy jacyś dzicy lokatorzy. Owszem zdarzy się jeden na miesiąc ale tu już i szamani nie pomogą. Przed tym pojawiały się głębokie podskórne stany zapalne z którymi nie mogłam za nic sobie dać rady, a moja twarz zaczynała wyglądać jak płótno wściekłego malarza bryzgajacego czerwoną farbą. Ostatecznie jeszcze nie wspomniałam o atomizerze, który dozuje sporą ilość dzięki czemu nie muszę tysiąc razy "psikać'. Cztery przyciśnięcia i skóra obficie zroszona. Done.

Może i Wy macie jakiś produkt top of the top? A może któryś z powyższych też się u Was sprawdził?

2/29/2016

Źle wydany pieniądz! Czyli AA i Biały Jeleń się nie popisały.

Mam nadzieję, że tym postem zapoczątkuję serię, w której będę prezentować niewypały kosmetyczne powszechnie znane jako buble.  Mam najszczerszą nadzieję, iż postów tego typu będzie możliwie mało bo to średnia zabawa wcierać w siebie balsam ze świadomością, że najlepiej pastowałoby się nim buty:P Wiadomo, że najczęściej to co boli, to źle ulokowane bądź wydane pieniądze.
Pretendent numer jeden do mojej prywatnej statuetki dziadostwo! to produkt, który kuku mi bezpośrednio nie zrobił. Zużyłam go bez większych ekscesów. To się zapytacie po jaką cholerę zawracam Wam gitarę i mędzę, że on taki be?.. Mowa jak po zdjęciu się domyślacie jest o żelu pod prysznic z firmy, która jak mi się wydawało do tej, pory słynie z kosmetyków delikatnych i naturalnych. O jakże daleka byłam od prawdy! Żel ładnie się pieni (nie dziwota), pachnie lekko troszkę niczym męski krem pod prysznic. Niżej zamieszczam skład:
Pewnie wali Was po oczach wspaniały SLS który kompletnie jest odradzany osobom o skórze atopowej. No i jakim cudem ten produkt jest dedykowany skórze wrażliwej? Propylene Glycol? Cocamide DEA? Przecież tego już w niektórych częściach świata nie wolno używać:/ Resztę przeuroczego spisu składników sobie daruję, bo wspólnie osiwiejemy dochodząc do końca litanii. Tak więc od dziś choćby nie wiem jaka obietnica widniała na opakowaniu to i tak będę zerkać na skład. Nie narzekam tu na działanie kosmetyku lecz na iluzję, która została stworzona by zapewnić nas, iż ten kosmetyk "jest lepszy niż inne". Smuteczek.

Biorę dwa głębokie wdechy i jadę do mojego następnego 'milusińskiego'. Firma AA zafundowała nam krem B.B.- taka tam gra słów:P Ma być on multifunkcyjny i przynosić natychmiastową ulgę. Przy tym cwaniaczku w skład nie będę się wtranżalać a raczej się skupię na tym co robi. Albo co miałby robić a nie robi;) Albo czego nie powinien. :/

Ogólnie jego działaniem jestem załamana. Ma odżywiać, zapobiegać wysuszaniu, przywracać zdrowy wygląd skórze i wiele innych. Butle 400ml zakupiłam za jakieś groszowe sprawy, co prawda ale już chyba wiem skąd ta mega promocja:/ Balsam robi jedną rzecz: zostawia film na skórze wyczuwalny nawet po 18h. Może i to miało jakoś powodować, że będzie on 'chronił skórę przed wpływem czynników zewnętrznych'. I to tyle. Dwa tygodnie stosowania i moja skóra, mam wrażenie jest bardziej wysuszona niż na początku. Trochę jak popękana powierzchnia pustyni. Pod prysznicem czuję jak tłusta warstwa się uaktywnia i muszę ją szorować. Zapach żurawiny? Eee...
Butli nie zużyłam. Szkoda mi było wywalić utopione w niej piniądzory tak więc wręczyłam mojej koleżance-ochotniczce butlę i dałam im błogosławieństwo. I wiecie co? Ona zadowolona, że balsamik przyjemniutki, że ładnie pachnie i miło się na skórze 'układa'. Tak więc co kraj to obyczaj a co człowiek to opinia.
Reasumując: dla mnie balsam był na tyle nijaki, że aż zabrałam się o nim napisać i swojego zdania nadal będę się trzymać. I dalej podtrzymuję poszukiwania czegoś, co faktycznie sprawi, że moja skóra będzie gładziutka. I już chyba znalazłam ale nie zgadniecie co u mnie sprawdza się najlepiej... Sama jestem zaskoczona ale o tym to już wkrótce.