12/07/2015

Mikołaj zawiódł? To ja sobie coś kupię!

Wracam i błędy me naprawiam! Wybaczcie za tak długą nieobecność ale sprawy wykształcenia, kariery i uczelni idą w bok na jakiś czas. Skupiam się na pracy i blogu- niech będzie to znowu źródłem mojego (i oby chociaż odrobinęczkę Waszego) szczęścia. Wczoraj były Mikołajki! A ja spędziłam calutką niedzielę w szkole kosmetycznej... Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! W końcu mogłam uczyć się makijażu korzystając z cudownych pigmentów Inglota, dowiedzieć się jak wykonać masaż twarzy i milion równie ciekawych (czy nieciekawych- jak dla kogo) rzeczy;)

Oczywiście pigmenty Inglota zapadły mi tak w pamięć, że popędziłam do centrum handlowego ale tłum ludzi płynący głównym deptakiem skutecznie mnie odstraszył od zakupu czegokolwiek :/

Nie macie tak, że kupujecie  tu jeden krem, tam kolejny, gdzie indziej jeszcze pomadkę i ciągle odczuwacie niedosyt zakupowy?... Ja tak miałam i tym razem postanowiłam skomasować zakupy z ostatniego czasu, wcisnęłam je do świątecznej skarpety i uznałam, że wysypię wszystko 6 grudnia czując ile tego się nazbierało;) I wiecie co? To jest na prawdę niezły pomysł! Ja niczym zadowolona kwoka bacznie zerkam w stronę 'zdobyczy' i uśmiecham się, bo czuję się jakbym przed chwilą zrobiła mega zakupy.
Oczywiście do niżej przedstawionej składaniny miały wejść pigmenty Inglota ale to może poczekać do Świąt.
Tak więc co jak i dlaczego? Już piszę.
Na pierwszy ogień idzie peeling enzymatyczny z Pharmaceris'a. Ostatnio mam mocne kuku na punkcie dbania o cerę (czyżby nowe zboczenie nabyte w trakcie nauki?;)) więc przy mojej wrażliwej a miejscami naczyniowej cerze wchodzi w grę tylko peeling enzymatyczny. Szybki 'risercz' w internetach, zlokalizowanie promocji i produkt utrafiony! -40% na dermokosmetyki? Strach nie wziąć:P
Drugim nabytkiem jest serum dla skóry z niedoskonałościami od Bielendy. Powoli święty graal wśród internautek. Znajome też piały zachwyty nad tym produktem więc rekomendacja z pierwszej ręki zapewniona. Oczywiście przyczaiłam się na promocję i... Mam:D
Kolejna rzecz to coś co nie spodziewałam się dostać. Poniekąd wcale, poniekąd tak szybko. Pewnie poznajecie ten pędzel?... Tak, to jeden z słynnego zestawu chińskich puchaczy zakupiony na Aliexpress. Co prawda pędzel miał wyglądać zupełnie inaczej ale jak za cenę 1 eurasa płakać nie będę, zwłaszcza, że i tak obiecałam sobie zakup całego kompletu.

O kubku nie będę się rozpisywać zanadto. Jest czerwony i pewnie temu szajba mi odbiła-ujrzałam w nim kwintesencję Świąt- już widziałam w nim kawę z warstwą śmietany posypanej cynamonem! Co prawda śmietany po dziś nie kupiłam ale kubek sprawuje się świetnie i jest moim ulubieńcem;)

Wreszcie przyszła i pora na mnie by wypróbować jedną z masek  Kallos'a o których się słyszy co chwila, a jako że moja półka pielęgnacji włosów już się nieco opróżniła to wydałam te całe 6zł;)
Maska rozgrzewająco-oczyszczająca z Cashmere? W końcu trzeba dbać o pyszcza a przyznam się, że pokładam w niej nadzieję.
Coś do ozdoby a więc róż z Lovely- mam wrażenie, że ładnie będzie imitować zimowy rumieniec a jeszcze nigdy nie miałam różu z tej firmy chociaż kosztują niewiele.
Zmierzając do końca! Lakier z Freedom Makeup. Przedtem zachwycona, teraz jakby mój zapał nieco ostygł:/ Spanikowałam widząc kolor? Pewnie już niedługo coś się o nim pojawi.
Odkąd zobaczyłam efekt syrenki to nie mogę o nim zapomnieć, próbowałam różnymi sposobami osiągnąć taki rezultat ale koniec końców wydałam 5zł i słoiczek z ozdobą jest mój.

Organizacji czas! Tak właśnie! 2 kalendarze? Każdy po 5zł kupiłam bo chciałam spróbować stworzyć swój spersonalizowany organizer. Patrząc na te dostępne na rynku wcale nie zachwycają zawartością a kosztują niemało. Jakby coś się nie udało podczas twórczych prób to mam w zapasie drugi;) A może jeden na bloga przeznaczę a drugi na prywatne zapiski?... Zobaczy się:) Ale jedno jest pewne- jak mam coś zapisane to jest większa szansa, że dam rady to zrealizować.

A Wasz Mikołaj? Dotarł czy utknął w zapchanym do bólu centrum handlowym? ;)
Pozdrawiam :)) I życzę spokojnego nadchodzącego tygodnia:)

10/12/2015

deBBY i lipCHUBBY MAT nr 05 czyli wiem, że już mam ulubieńca

Wyobraźcie sobie małą, pucłatą dziewczynkę, przedrabiającą nogami w oczekiwaniu na wypróbowanie nowej zabawki:) Tak, tak właśnie wyglądałam ja, kiedy miałam otworzyć swój własny, prywatny lipCHUBBY MAT LIPSTICK od deBBy. Ale skąd moja ekscytacja zapytacie? Bo produkt jest super i tyle :))
Jest to nowość więc produkt wpłynął na nasze półki całkiem niedawno. Do wyboru firma oferuje 6 kolorów szminek o matowym wykończeniu: od pudrowego różu, poprzez brzoskwinię, klasyczną czerwień oraz ciemną czerwień poprzez fuksję (moja!) skończywszy na fiolecie z odrobiną różu:)


APLIKACJA: dysponujemy dość dużą kredką i wcale nie ostro zakończoną. Jeżeli ktoś ma chociaż minimum wprawy w malowaniu ust to da sobie radę. Bardzo przypadło mi do gustu to że ściętym bokiem kredki szybko możemy wypełnić zarys ust. Jeżeli ktoś cierpi na syndrom idealnie pomalowanych warg to będzie musiał się posiłkować pędzelkiem. Nie twierdzę, że ładne zaznaczenie konturu ust nie jest możliwe lecz nie będzie ono tak 'ostre; jak przy np. mniejszej konturówce. Na ogromny plus zasługuje to, iż kredka jest wykręcana a więc bye bye temperówko! Poza tym skuwka jest na zatrzask więc nie będziecie musiały zeskrobywać szminki z wnętrza torebki ;)
CENA: w regularnej cenie kosztuje 26,99zł za sztukę. A ile jest w sztuce produktu tego nie dowiem się z opakowania :P Natomiast ogłaszam wszem i wobec, że do końca tego miesiąca a więc PAŹDZIERNIKA 2015 jest PROMOCJA -50% na całą markę. 13,50zł za sztukę to już baaardzo przyjemna cena.
DOSTĘPNOŚĆ: tu mam dla wszystkich osób, które uznały, że już by się skusiły na zakup małe kuku bo jeżeli w Waszej okolicy nie ma Super-Pharm'u to kredki nie dostaniecie :/
FORMUŁA: kredka sunie podczas aplikacji niczym masło. Dobrze jest odbić nadmiar zaraz po pomalowaniu na chusteczkę. Raz tego nie zrobiłam a pomadka nie zdążyła zastygnąć i jak nie dmuchnęło i jak nie przejechało moimi włosami wpierw to po ustach a potem do twarzy... Dlatego ostrzegam;) Ale jeżeli dacie temu produktowi chwilkę, kredka zmieni swoją formułę z satynowej w kompletny mat to już będzie nie do ruszenia przez byle jaki wiatr czy nawet żarcie;) Więcej: kredka wręcz barwi usta. Pigmentacja jest rewelacyjna łącznie z kryciem nawet w przypadku jasnych kolorów. Formuła szminki nie wysusza.
TRWAŁOŚĆ: u mnie kolor nr 05 HIGH FUCHSIA wytrzymuje od nałożenia aż do całkowitego zaniku koloru 6h. Nie żartuję. Natomiast nie ukrywam, że warto np. po 3h poprawić malunek ust:) Jeżeli jem substancje nietłuste to kredka lekko schodzi pośrodku ale z odległości 1m koleżanka i tak mnie zapewnia, ze moje usta wyglądają jak przed chwilą pomalowane. Poza tym coś co tygryski lubią najbardziej: jeżeli umiejętnie pozbędę się nadmiaru szminki to wiem, że dając całusa nie zrobię drugiej osobie placka na poliku :))
ZAPACH: mi się kojarzy tak, jakby ktoś dosypał budyniu śmietankowego :) Ale jest to bardzo subtelny aromat niewyczuwalny na ustach.

Wyjątkowa zaleta?
Trwałość. Bajeczne kolory do wyboru.
Największa wada?
Moje usta są wrażliwe i często pokazują się na nich suche skórki. Pomimo, że pomadka sama w sobie nie wysusza to jakieś nierówności będą lekko widoczne. 
Podsumowanie.
Pomimo, że dziś nieco chaotycznie przedstawiłam sprawę to mam nadzieję, iż w ramach jesiennego spaceru słoneczną porą zorganizujecie sobie wycieczkę do Super-Pharm w celu zmacania tychże piękności. Ja mam multum produktów do ust a i tak myślę nad zakupem innego koloru. Z racji tego, że jestem bladziochem to z jasnych kolorów zrezygnuję ale klasyczna czerwień przemawia do mnie:)Żywe kolory odświeżają spojrzenie i podkreślają niebieskie oczy ;)Fajne jest też to, iż ma zaznaczoną datę przydatności wynoszącą 24 miesiące, więc nacieszę się tym produktem w tym i przyszłym sezonie :))

Kusi mnie by porównać formułę lipCHUBBY MAT do serii kredek z Golden Rose z tym, że te drugie niby mają większa gamę kolorystyczną ale wyglądam w nich tak... nijak :/ Zrobię podejście nr 3 do stoiska GR...


P.S. ;)
Miałyście coś z firmy deBBy?

10/04/2015

LIP TINT by Bell 02 i 04

Chciałam coś trwałego. I za niewielkie pieniądze. Misja zakończona ale czy jestem w pełni usatysfakcjonowana? Babę to jednak ciężko zadowolić;)
Firma Bell jest znana coraz powszechniej dzięki swej obecności w Rossmannie, Naturze (dawniej) a teraz nawet w Biedronce chociaż asortyment nie jest ten sam. Szafy kolorówki w Rossmannie są wypełnione wyłącznie serią HYPOAllergenic.

Dziś będzie o czymś do ust co spokojnie możemy użyć szykując się na randkę bądź na imprezę gdzie będzie dużo żarcia a nam nie chce się co chwila opuszczać gości i terenu imprezy wymykając się jedynie po to, by poprawić szminkę.
Tinty do ust zostały wymyślone właśnie z myślą o trwałości lecz niestety różnym firmom różnie to wyszło;)

APLIKACJA I OPAKOWANIE: produkt nabieramy za pomocą typowej, klasycznej eee... pacynki do ust? :D Jeżeli chodzi o obsługę to da sobie z nią rady każdy kto kiedykolwiek trzymał błyszczyk w ręku. Minusem opakowania jest to, iż kompletnie nie wiemy ile produktu zostało wewnątrz.Uprzedzam, że aplikacja powinna być od razu precyzyjna. Jeżeli wyjedzie się Wam poza kontur ust to radzę w trymiga wycierać niechciany produkt bo on ma to do siebie, że gdzie go położycie tam wpije się w skórę.
CENA: ja za jedną sztukę w wielkiej promocji dałam 6zł (co było mega dobrym dealem;)) więc cena regularna to ok 12zł za 5,5g.
FORMUŁA: daje się odczuć że całość jest oparta na wodzie bo farbka ma lekką konsystencję. Tint do ust nakłada się cieniutkimi warstwami i w zależności ile go zaaplikujemy, tak też możemy dozować intensywność koloru.
DZIAŁANIE: farbka jest wpija się w naszą skórę niemalże odczuwalnie niestety. Najmniej przyjemny moment to ten tuż po nałożeniu bo usta mnie odrobinę mrowią.Dla mnie kolor nr 04 jest zdecydowanie mniej trwały niż 02 (fuksja). Ten pierwszy utrzymuje się ok do 2 godzin natomiast ten drugi dzierży się warg do 5 godzin przy jedzeniu, gadaniu, całowaniu:) Mam zastrzeżenia jednak do tego jak się zjada a wiec oczywiście na brzegach zostaje go więcej. Jeżeli mamy jakieś nierówności to w nich też ostaje powodując nierównomierną pigmentację.
Od lewej: jedna, cieniutka warstwa farbki z dołożona obok jej potrójną warstwą; farbka przetarta wacikiem; tint 'zdzierany' wacikiem nasączonym płynem micelarnym.


Skąd ta dodatkowa warstwa farbki? A no stąd, że chce Wam pokazać jak się ma kolor samej farbki do tego jaki pozostaje na naszych ustach z uwzględnieniem ich czerwieni. Tak więc u każdego kolor nr 04 wypadnie odrobinę inaczej.

 Wyjątkowa zaleta?
Dobra trwałość połączona z intensywnością koloru.
Największa wada?
Nie jest to preparat przeznaczony moim zdaniem do stosowania na co dzień ponieważ zbytnio podrażnia usta.
Podsumowanie.
Produkt Bell z serii HYPOAllergenic wprawia mnie w zakłopotanie. No bo nazwa serii zapewnia nas, że produkt będzie delikatny a jednak w praktyce tak nie jest. Co prawda nie uczula ale chyba mało osób lubi uczucie kiedy ich wargi szczypią. Efekt trwa może przez minutę po nałożeniu no ale wspomnieć o nim muszę. Z drugiej strony oprócz chwilowego dyskomfortu możemy cieszyć się mega trwałym kolorem. Ja stosuję od święta ten tint bo wymaga on podwójnie mocnej pielęgnacji ust. Warto dobrze dbać o wargi by przypadkiem nie pojawiły się na nich suche skórki, które farbka do ust mogłaby podkreślić.

9/29/2015

Zjesz mój makijaż?! A niech ci język zcierpnie! :P

Choroba jak się przypałętała tak odejść nie chce. Siedzę wyprana z energii twórczej, ubrana w za dużą bluzę i próbuję pozbierać moje szare komórki. Tak szare jak to niebo, które wygląda jakby zaraz miało spaść mi na głowę :/
Dzisiejszy post może być lekko nasączony dyskryminacją a zaraz się wyjaśni dlaczego :)
Macie faceta? Męża/chłopaka/swojego mężczyznę/konkubenta? Jak zwał tak zwał i w szczegóły sensu wchodzić nie ma. No ja mam. I proszę mnie nie traktować z góry, jak dziecko, które będzie się zaraz chwalić, że: Ala ma kota:P Dzisiejszy post jest ku... ochronie naszych panów ;)
No bo przecież, która z nas chciałaby by jej ulubione zwierzątko cierpiało, bo polizało panią a jakieś paskudne w smaku, kleiste mazidło przykleiło mu się do języka?
Skojarzenie faceta ze zwierzątkiem przyszło mi do głowy kiedy zobaczyłam mojego 'mena' w momencie kiedy przy wygłupach liznął mnie po twarzy. Wyglądał biedak mniej więcej tak:
źródło: https://www.duskyswondersite.com/animals

Do czego dążę? Do tego, że faceci jako te nasze partnery, sporo w życiu nam cmoków posyłają i sporo podkładów/szminek i innych pudrów zjedzą :/ I wyjściem tu nie będzie codziennie fixowanie twarzy tak, by potem dłutem wieczorną porą, przy lustrze zdrapywać tą pieczołowicie nałożoną wcześniej zaprawę.
Panowie twierdzą: niepotrzebnie nakładasz ten makijaż. Albo: znowu się zaszpachlowałaś?! No albo jeszcze tak: iść ci po pędzle do Castoramy? Będziesz to szybciej nakładać...

Każdy kosmetyk jest w mniejszym bądź większym stopniu przetestowany i pewnie producenci wypuszczając na rynek nowy podkład nie myślą by zebrać grupę badanych 100 mężczyzn i zobaczyć jaki wpływ ma owy produkt na ich kupki smakowe;) Ale czy nie miłą i przyjemną fanaberią byłby ładnie pachnący podkład? Albo taki o chociażby neutralnym smaku a nie o aromacie beczki oleju napędowego :/ (przecież nie wymagam takiego o smaku piwa :P) Kosmetologia się nadal rozwija więc może już tuż tuż podkład marzeń? ;)
Za marzenia nie trzeba płacić;)

A teraz pytanie do Was: jakie wybitne teksty na temat Waszych makijaży mają Wasze drugie połówki? Śmiało się chwalcie! A może Wy macie jakieś cięte riposty? :D

9/16/2015

Szał ciał czyli Maybelline Color Tatoo, Creme de Nude

A psik! Klik. A psik! Klik.
Czemu takie powitanie? Bo leżę i ledwo dyszę... Czasami geniusz niektórych mnie poraża. Tym razem poraził mnie na tyle skutecznie, że leżę z zawalonymi zatokami i uczuciem, iż lada moment wypluję płuca.

Wybaczcie, ostatnio mało mnie tu znowu ale tak już bywa, ze życie momentami tak absorbuje, iż nie wiadomo kiedy cały ten czas ucieka. Jeszcze się pomęczycie z takimi nieregularnymi 'dostawami' informacji ale po kolejnej przeprowadzce wszystko (mam nadzieję!) się unormuje.

Jako, że ostatnio pojawiła się nowość na półkach sklepowych, która wstrząsnęła i przewróciła świat blogerek kosmetycznych do góry nogami to i ja koniecznie musiałam choćby pojawić się w niedalekim towarzystwie tego kosmetyku. Na początku trochę mi cena wadziła, bo co jakbym chciała kupić od razu dwa? Ale, że głupiemu szczęście sprzyja, wychodząc z pracy szybko wbiegłam do Rossmanna po podstawowe rzeczy a tu nagle mój wzrok focusuje :P się na promocji... O tak :D

CENA: od regularnej czyli ok. 25zł, przez 19zł (ja za tyle kupiłam) bo ok. 16,50zł -za tyle stoją w obecnej promocji Super-Pharm.
PIGMENTACJA: bardzo dobra. Mój kolor Creme De Nude 93 czyli cielisty, lekko żółty. Niweluje on zaczerwienienia powieki. Nakładając go placem lekko go wklepuję i sięgam dwa razu do słoiczka by powieka była idealnie wyrównana.
PRZEZNACZENIE: pierwotnie miał to być kremowy, wodoodporny cień. U mnie stosowany jest typowo jako baza pod cienie. I... Chyba nie wyobrażam sobie go stosować inaczej. Pomimo tylu pozytywnych recenzji u mnie cień bez nałożenia innego, sypkiego czy też np przypudrowania zbiera się w załamaniu! Pewnie musiałabym nałożyć go, potem się położyć, zamknąć oczy i poczekać by wysechł ale bądźmy przytomni, kto ma na to czas z rana?
TRWAŁOŚĆ: jak już wspomniałam- trwałość cieni prasowanych, suchych przedłuża rewelacyjnie. Dla mnie makijaż nałożony o godzinie 9 rano wygląda identycznie jak po 10h na powiece.



Największa wada?
Zaskoczył mnie tym, iż zbiera się w załamaniu powieki i nie wiem w jakiej pozie i ile miałabym czekać zanim zastygnie:/
Wyjątkowa zaleta?
Świetnie radzi sobie jako baza. Nie tylko przedłuża trwałość cieni ale także wybija lekko ich kolor.
Podsumowanie.
Wiem, że dostępne jest jeszcze kilka odcieni z tej matowej serii. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie ale porównując do starszej edycji te są odrobinę bardziej kremowe?... Na początku napalałam się jak szczerbaty na suchary ale teraz zluzowałam wodze i myślę, że kolor który posiadam był dobrym wyborem. Chciałam się skusić jeszcze na delikatny odcień różu i matowego brązu ale to może spokojnie poczekać :) Bazę pod makijaż oka mam- całą resztę mogę załatwić suchymi cieniami, których u mnie nie brak ;)
 A teraz Wy! Przyznawać się która skusiła się na nowość? Jakie są Wasze wrażenia?

9/06/2015

The HONEY QUEEN by W7 czyli Honeycomb Blusher

Za oknem leje ale ja jak na przekór dodam dziś nieco koloru. :)
Na tapetę dziś bierzemy kolejny produkt firmy W7. O nim już nie było tak głośno w internecie, w przeciwieństwie do jego rodzeństwa czyli bronzera Honolulu i różu Candy Floss. Czemu? Już wyjaśniam.

APLIKACJA: biorę mój duo-fiber, omiatam mozaikę a potem róż ląduje prosto na polikach. Nie mam obaw, że np. narobię sobie plam. Mogę się nim i po ciemku malować a efekt jest subtelny i dziewczęcy.
CENA: ok. 15zł za 8g
OPAKOWANIE: klasycznie jak dla tej firmy bym powiedziała kartonowe pudełeczko. Może być niekiedy problem z wymanewrowaniem pędzlem w by całą mozaikę omieść równomiernie natomiast ja nadal pozostanę entuzjastką tych opakowań. Są one lekkie i estetyczne. Każde jego otwarcie to dla mnie radocha. Niestety patrząc na wzgląd komfortu w transporcie to jednak taka 'kostka' zajmuje trochę miejsca. Już sama myślałam czy by nie wrzucić tego wkładu do palety magnetycznej ale nie mogę się przemóc bo mam słabość do kartonowych opakowań:/
KOLOR/FORMUŁA: ciepły odcień owego różu jest połączeniem kolorów łososiowego, morelowego i delikatnego brązu. Pigmentacja jest dość słaba więc efekt na policzku jest subtelny. Już wiem dlaczego ludzie go mniej chętnie kupują. Po prostu dla kobiet z nieco ciemniejszą karnacją nie daje on prawie żadnego efektu oprócz rozświetlenia bo kolor się gubi. Dla mnie natomiast to istny ideał. Nie narobię sobie nim plam więc automatycznie problem ruskiej laleczki też zlikwidowany. Produkt daje efekt zdrowej, rozświetlonej cery o lekko brzoskwiniowej tonacji. :)
TRWAŁOŚĆ: jaśniutki kolorek niknie gdzieś po 6h....
ZAPACH: tu tak w przypadku bronzera kiedy wsadzimy nochal do opakowania to czujemy tylko zapach kartonu, ewentualnie kleju.

Największa wada?
Jedyny, delikatny minus to nierównomierne wycieranie/zużywanie się kolorów w mozaice. Wygląda na to, że poszczególne kawałki mozaiki różnią się między sobą miękkością i niektóre sięgnęły dna a inne wyglądają na nietknięte.
Wyjątkowa zaleta?
Bardzo ładnie prezentuje się na jasnej cerze, nadaje zdrowego kolorytu i blasku.
Podsumowanie.
Na chwilę obecną róż leży schowany w szafce i czeka na lepsze czasy dla siebie czyli kiedy znowu stanę się biała jak córka młynarza. Mam raczej neutralną karnację i dlatego ten produkt tak bardzo mi spasował. Poświata na policzku wydaje się być złota ale gdy przyjrzymy się jeszcze bliżej to są zauważalne mikro-mini srebrne drobinki. Produkt jako całość jest jedwabisty w konsystencji. Bardzo go polubiłam i mogę się pożegnać z hasłem: mój ci on!

Dajcie znać co sobie chwalicie z W7:) I czy tylko ja mam takie wrażenie, czy drogeria Natura sprowadziła jedne z słabszych produktów tejże firmy?...

8/28/2015

Evree, Magic Rose, Upiększający olejek do twarzy i szyi

Pytanie za 100 punktów jak zacząć posta...
A może zacznę od tego, co producent nam oferuje, a potem się do czegoś przyczepię? :D
A więc idzie to tak:
Dlaczego należy stosować olejek różany?
Posiada wyjątkowe właściwości łagodzenia podrażnień skóry, niweluje przebarwienia, zmniejsza widoczność "pajączków" oraz uszczelnia rozszerzone naczynia krwionośne. Pobudza produkcję kolagenu, działa przeciwzmarszczkowo, balansująco i poprawia koloryt skóry. Już od pierwszego zastosowania Twoja skóra będzie zrównoważona, wygładzona i bardziej jędrna.

Szał na to 'cudo' powoli mija. Ja się jeszcze zdążyłam załapać na falę achów i ochów nad tym produktem, która rozchodziła się po blogach i kanałach YT.
Chyba każda z nas chce pielęgnować swoją skórę w możliwie najnaturalniejszy sposób. Tu otrzymujemy zapewnienie o braku parabenów, silikonów, parafiny, olejów mineralnych. Więc początek piękny. Dodatkowo dostajemy kompleks witamin A, B i C.

Moja skóra z suchej przekształciła się w mieszaną jakiś rok temu. Na opakowaniu widnieje napis: do skóry mieszanej. To myślę: będzie git, biorę!
Dodatkowo czytam: reguluje wydzielanie sebum, redukuje przebarwienia (a tych powstało od groma ostatnio u mnie), wspomaga produkcję kolagenu. Można stosować na dzień i na noc. Pod makijaż. Jako dodatek do kremu. Na noc. Do podkładu. No zawsze i wszędzie niemalże!
APLIKACJA: pipetka do nabierania olejku spisuje się bardzo dobrze. Nakładałam jakieś 4-5 kropli na całą twarz wmasowując produkt. Do pół godziny należy uważać by nie wytrzeć tego w np. poduszkę....
CENA: w regularnej sprzedaży znajdziemy olejek w cenie ok. 30zł za 30ml. Ma on datę przydatności  6 miesięcy od momentu otwarcia.
DZIAŁANIE: stosowałam, i wcierałam, i masowałam. Pierwszy tydzień przyniósł dość miłe dla oka rezultaty bo stany zapalne na buzi się wyciszyły, zmniejszyła się ich ilość. Po tygodniu doczytałam, że olejek należy nakładać na wilgotną buzię i tak też poczyniłam. Kolejne dwa tygodnie stosowania już nic tak dobrego nie przyniosły. Olejek po miesiącu poszedł w kąt, bo moja skóra zaczęła się niemiłosiernie przesuszać i schodzić płatami... Zmieniłam jeszcze na ostatnie kilka dni krem na dzień w ramach eksperymentu, ale to nic nie zmieniło. Koniec końców olejek powędrował do osoby ze skórą tłustą i tam sprawuje się dobrze, nie robiąc nikomu krzywdy.
OPAKOWANIE: ładna, szklana buteleczka z szklaną pipetką. Nie narzekam ponieważ podróżowałam z tym opakowaniem i nic się nie wylało. Sama buteleczka opakowana jest jeszcze kartonikiem, na którym umieszczono informacje na temat możliwości zastosowań olejku (nawet instruktarz masażu twarzy znajdziemy) i oczekiwanych rezultatów. Cała szata graficzna przyjemna dla oka.
WYDAJNOŚĆ: wszystko zależy ile będziemy aplikować i jak często. Z opisu od producenta wynika, ze olejek możemy używać dwa razy dziennie i więcej. Nawet jest on zalecany do demakijażu twarzy lub jako baza pod niego! Ja używałam na noc olejku oraz dodawałam go do kremu na dzień a zużycie nie sięgnęło połowy (co widać na zdjęciu).
ZAPACH: jak to olejek różany:P Ale lekki i nieduszący.

Największa wada?
Przesuszyło moją skórę dlatego jeżeli ktoś posiada skórę inną niż tłustą, to dwa razy zastanowiłabym się nad zakupem.
Zdecydowana zaleta?
Łagodzi stany zapalne i po miesiącu stosowania mogę stwierdzić, że delikatnie sprawia, iż zaczerwienienia stają się mniej widoczne.
Podsumowanie.
Ten produkt pielęgnacyjny był dla mnie potwierdzeniem, że moja skóra nie polubiła się z olejkami. Ani ona, ani moje włosy nie lubią jakichkolwiek olejków więc przygodę z tego typu specyfikami póki co chcę zakończyć. Trochę żałuję, że olejek tak przesuszył skórę mojej twarzy bo ciężko mi było przywrócić równowagę w kwestii nawilżenia. Całkiem nieźle sobie radził z przebarwieniami a ilość 'niespodzianek' na buzi zmalała. Wierzę, że olejek sprawdzi się dobrze u osób ze skórą tłustą bo sama widziałam jak dobrze nadaje się przy tego typu skórze (o dziwo) jako baza pod makijaż.

8/24/2015

Makeup Revolution. Będzie słodko.

Dziś bez owijania w bawełnę. Jedziemy z tematem bo jestem w dobrym humorze!
Przedstawiam Wam paletę firmy Makeup Revolution Death by Chocolate, która gości u mnie już od jakiś 3 miesięcy. Nie wiedzieć czemu, nie zebrałam się jeszcze by o niej coś skrobnąć.
Tak prezentuje się ogólnie paletka:

Teraz pasowałoby przejść do szczegółów.
CENA: 40zł za 16 cieni z czego beże (matowy i perłowy) są podwójnej wielkości.
OPAKOWANIE: urzekające i ciekawe. Wewnątrz mamy duże lusterko. Cała paletka jest dość ciężka co sprawia wrażenie, że w dłoni mamy solidny produkt. Ponad to w zestawie znajdziemy długą, obustronną pacynkę. Niestety dzięki temu, że opakowanie jest dość fikuśne to też odrobinę w zakamarkach zbiera kurz. Dodatkowo w środku jest folia, na której każdemu cieniowi przypisana jest nazwa. Taki bajerek :)
TRWAŁOŚĆ I PIGMENTACJA: w zależności czy zastosujemy bazę. Ja zawsze nakładam cienie na korektor. Cienie nie zbierają się w załamaniu powieki ale po czasie ich kolor traci na intensywności. Dobrze się blendują a praca z nimi jest po prostu wygodna. Maty te jasne jak i te ciemne mają bardzo dobra pigmentację. Ciut gorzej pracuje się z perłami (o dziwo!). Podczas rozcierania troszkę szybciej gubią kolor a by upakować cień na powiece, dobrze jest zastosować takie narzędzie jak palec, od biedy płaski pędzelek, który sowicie 'maczamy' w cieniu czy pacynkę. Jeszcze wspomnę o osypywaniu podczas aplikacji cieni. Owszem, zdarza się to dlatego radzę pod oko położyć grubszą warstwę pudru przed makijażem:) Już na chwilę obecną wiem, że jak całą paletę lubię, to jednego cienia nienawidzę. Nazwę nosi przeuroczą bo to Love Your Death:) Choć  ten fioletowy delikwent w opakowaniu prezentuje się nieźle, to już w użyciu okazuje się, że pigmentacja jego jest do bani. Omijam fiolet regularnie bo i efektu śliwy pod okiem uniknąć chcę;)
ZAPACH: nowiutka paletka pachniała czekoladą, może nie taką z 70% zawartością kakao, bardziej jak mleczna z ogromną ilością cukru;) Po upływie tych 3 miesięcy nuta zmieniła się na słodką a zapach jest mniej wyczuwalny. Przypuszczam, że jeszcze chwila a zniknie całkowicie :(

Największa wada?
Tracą na intensywności wraz z upływem czasu.
Wyjątkowa zaleta?
Kompletny zestaw do stworzenia makijażu dziennego i wieczorowego.
Podsumowanie.
Paletę pomimo kilku niedociągnięć uwielbiam. Pamiętajmy, że kosztowała ona 40zł więc stosunek ceny do jakości moim zdaniem jest bardzo udany (matematyka: kiedy podzielimy 40zł na 16 sztuk cieni to daje nam cenę 2,5 za jeden;)). Najczęściej sięgam po nią kiedy szykuję się na jakieś większe wyjście bądź kogoś próbuję malnąć;). Cieszę się, że twórca tej palety zadbał o podwójną dawkę beżowego cienia a także nie zapomniał, że te matowe są bazą do wykonania pełnego makijażu. Mam parę produktów MUR ale to jeden z tych, których w życiu bym się nie pozbyła!
Malując kogoś często sięgam właśnie po tą paletę ale nie wiem, czemu nie mam ani jednego zdjęcia jak owe cienie prezentują się na powiece. Najczęściej katuję cienie: Break Me Up, One More Bar, Fool's Gold no i oczywiste: White Light. Jeżeli będę mieć okazję stworzyć coś nowego na oku albo odkopię udokumentowaną moją 'pracę' to podzielę się, abyście miały pogląd na sprawę:) 

Któraś jest szczęśliwą posiadaczką? Bądź nieszczęśliwą?... Koniecznie wypowiedzcie się;)

8/19/2015

Zerujemy! Denko 3/2015

I znowu denkuję!
Dziś trafiło się troszkę kolorówki ale od razu możecie wyjść z założenia, że jeśli produkt jest niewykorzystany a ląduje w koszu, to jest z nim coś nie tak :D
Od czego by tu zacząć... Będzie mały chaos ale jakoś sobie damy rady nie? ;)

Palmer's, Cocoa Butter Formula with Vitamin E. Nawilżający balsam do ciała z którym skończyłam swoją przygodę raz na zawsze. Moją szerszą opinię na jego temat możecie znaleźć TU.
Ziaja, Sopot Spa, mydło z algami pod prysznic. Nie wysuszyło mi skóry, dobrze się pieniło, przyjemny zapach i niska cena. Już w pewnym momencie myślałam sobie: no żesz skończ się wreszcie! Więc wydajny ten czort:)
Garnier, płyn micelarny. Cóż ja mam powiedzieć?... Mój ulubieniec ot co i tyle:) Więcej na jego temat tutaj. Mam jego drugie opakowanie w zapasie a na chwilę obecną uskuteczniam jego zielonego kuzyna:) 
Neutrogena, ochronny sztyft do ust. Miało być pięknie, zmysłowo i miękko. Wyszło sucho, przeciętnie i byle jak. Miałam wrażenie że w chwili gdy sztyft znika z ust to znika też jakiekolwiek nawilżenie. Poza tym dość tłusta formuła jak dla mnie zbyt mocno wyczuwalna na ustach.
Eveline, Eyeliner Celebrities, tusz do kresek. U mnie w kolorze brązowym. Bardzo lubię ten produkt zważywszy na jego cenę. Przed aplikacją warto parę razy nim wstrząsnąć. Wodoodporny to on zdecydowanie nie jest i na bank nam spłynie aczkolwiek jeżeli nie mamy w planach zalać naszych oczy z mniej wiadomych powodów, to sprawdzi się on bardzo dobrze. Ode mnie dostaje też plusa za cieniutki, precyzyjny pędzelek.
Cien, lip glossnr 13 sparkling champagne. Gdzie ja miałam oczy jak go kupowałam? Tu się daje we znaki brak testerów, bo liczyłam, że będzie bardziej transparentny a tu istna tafla na ustach. Nie mam raczej zarzutów do konsystencji, ale jak ja nie znoszę efektu zmrożonych ust... Brrr... Nic tylko niebieski cień na całą powiekę i mogę zrobić sobie prywatny powrót do przeszłości. No niestety temu panu dziękujemy:(
Smart girls get more, lip gloss. Niestety tu już nr koloru się starł. Pamiętam, iż kupiłam go w niziutkiej cenie a firma dopiero wchodziła na rynek. Strasznie lubiłam ten błyszczyk. Delikatny kolor odświeżajacy look a sama formuła lekka i nieklejąca. Przychodzi na niego czas ponieważ czuję, że zmienił zapach a to znak, iż pora się rozstać.
Essence, glossy lipbalm, mango icecream. Ten kolega bardzo szybko się rozwarstwił i zamiast koloru wypluwał z siebie wodę. Potem zmienił zapach na jakiś taki ciężki i chemiczny. Kolejny któremu mówię: żegnaj!
Debby concealer, Solution fluid concealer nr 02.Jako do produktu nie mam zastrzeżeń. Długo się utrzymywał i ładnie krył niedoskonałości lecz kolor nie był dla mnie idealny niestety. Jestem pewna, że jeszcze wypróbuję jakiś produkt do twarzy firmy Debby w niedalekiej przyszłości.
Max Factor, 2000 Calorie, dramatic volume. Formułę tuszu bardzo lubię, jego szczoteczkę już mniej. Mimo wszystko tusz był trwały, wydajny i pozwalał na idealne pokrycie rzęs od ich nasady aż po same końce. Co prawda już do niego nie wrócę, bo codzienne używanie szczoteczki z innego tuszu to dla mnie żaden komfort użytkowania. Jedyny minus to jakby sama formuła była lekko za sucha?...
Editt cosmetics, Volume intense black mascara, pogrubiający tusz do rzęs. To jeden z moich lekko szalonych eksperymentów. Dostępny jest w sklepach typu wszystko po 3zł. Ten to akurat kompletny niewypał bo nijak to nie pogrubiało a ponad to szybko zaschnął, ale już jego braciszek sprawuje się aż po dzień dzisiejszy.
Maybelline New York, Affinitone, puder prasowany, odcień nr 24. Ciekawy produkt. Co prawda nie zdążyłam Wam pokazać jak wygląda na skórze ale u mnie dawał jakby satynowe wykończenie makijażu. Jeżeli miałabym się odnieść do tego jak długo pozostawiał nasza buzię w macie, to mam zastrzeżenia bo nie więcej niż 4h ale tu warto pamiętać, że zdecydowaną rolę odgrywa podkład. Samo opakowanie niby fajnie bo ma lusterko ale nie upadło mi a i tak mam go w 2 częściach i to jakże zmasakrowanych.
Joko, Marrakech dream for blodne, puder brązujący. Za brak parabenów ma plusa. Za piękne tłoczenie także kolejny plusik. Producent zapewnia nawet formułę wzbogaconą o olej kokosowy i arganowy. Tylko co z tego jak on jest iście pomarańczowy? Kupiłam go na początku mojej podróży z makijażem, gdzie na rynku nawet nie było produktów do których mogłabym go przyrównać i powiedzieć: o, pomarańczka... Teraz się za głowę łapię jak niekiedy przeglądam zdjęcia a jestem tym cudakiem wymalowana... I jeszcze plamy to robiło.
Cien, SOS Hand Concentrate. Jego formuła jest iście glicerynowa. Dość ciężka i tłustawa natomiast jak damy jej minutę to się wchłonie i nawet dłonie wyglądają na bardziej wygładzone. Jak na tak małą tubkę 75ml jest bardzo wydajny. Sprawdzi się w okresie zimy gdy kremy na bazie wody to nasz największy wróg.
Isana, mydło w kostce Special, przeciwbakteryjne, silnie odtłuszczające. Jak kończy mi się moje naturalne mydło do pędzli to sięgam właśnie po to. Dodatkowe działanie antybakteryjne zawsze mile widziane. Nie zniszczył mi pędzli, ale myślę, iż poszukam czegoś jeszcze bardziej delikatnego dla moich 'dzieci'. ;)
Bielenda, Młodzieńczy Blask, Odżywczy krem ultra nawilżający na dzień i na noc. Zapewnienie o braku parabenów, sztucznych barwników i oleju parafinowego przekonało mnie do jego zakupu. Lekka formuła, szybko się wchłaniająca o przyjemnym zapachu. Wszystko zamknięte w szklanym słoiczku. Dla mnie duży plus bo nie zapycha, delikatnie pielęgnuje skórę. Niestety nie zauważyłam efektu: wow. Po prostu przyjemny kremik ale szukam dalej swojego ulubieńca,
Isana, hand creme, kamille. Dla mnie ten krem to podstawa podczas pielęgnacji dłoni latem. Lekki, szybko się wchłania, nie pozostawia wyczuwalnego filmu na skórze. Opakowanie z którego wygrzebiemy do cna resztki produktu a cena przyjemna dla portfela. Póki co robię sobie od niego przerwę bo jest sporo innych jego kolegów na półkach sklepowych, ale nie twierdzę, że do niego nie wrócę. :)
Efektima Instytut, Claryfing Mask, glinkowa oczyszczająca. Tu widzicie jedno opakowanie ale mam w zwyczaju jak używać maseczek to 4/5 razy by widzieć czy faktycznie działa. Tu bym określiła działanie jako lekkie oczyszczanie Nie powrócę do niej ze względu teoretycznie ładny zapach ale dla mnie jest on denerwujący. Może innym przypadnie do gustu.
Ziaja, liście zielonej oliwki, oliwkowy płyn dwufazowy demakijażu oczu i ust. Już niedługo będzie notka na temat niemal całej serii ale krótko o nim: radzi sobie z każdym topornym, wodoodpornym produktem, warstwa którą pozostawia jest lekko tłusta (to nie tak jak kiedyś, gdy świeciłyśmy się jak wysmarowane masłem). W miarę delikatny dla oczu. Jedynie na wydajność będę narzekać bo skończył mi się po miesiącu?... :/
Bebeauty, zmywacz do paznokci. Nie wiem czy ja miałam pecha i trafił mi się felerny egzemplarz czy wszystkie tak mają, ale z pompki zmywacz ciekł na potęgę. Poza tym tani, skuteczny. Cóż chcieć więcej.
Bio-Regeneracja, szampon do włosów zniszczonych. Proste opakowanie. Delikatnie pielęgnuje skórę głowy, niestety dobrze po nim nałożyć jakąś odzywkę bo włosy są dość szorstkie, bez poślizgu. Bardzo przypadł mi do gustu zapach rumianku, jak w czasach dzieciństwa :D I bardzo tani bo coś w granicach 4zł.
Seboradin, przeciw wypadaniu włosów, ampułki. 14-dniowa kuracja do włosów. Powiem tak... Aplikacja przyjemna bo mamy 14 ampułek i jedna spokojnie starcza na cały skalp głowy. Jeżeli chodzi u mnie o redukcję wypadania to hm... była ona słabo widoczna aczkolwiek widzę, że pojawiło się troszkę babyhair więc pozostaje mi wierzyć, że jednak wzmacnia włosy... Nie wiem jednak czy za cenę prawie 40zł efekt mnie zadowala:/

Troszkę tego się nazbierało:) 

8/18/2015

Nivea Lip Butter czyli naturalna piękność

Wybaczcie mi moją nieobecność ale dostawca internetu się nie popisał... Zaczynamy delikatnie:)
Jaki kolor na lato jest najlepszy? Naturalnie, że naturalny!
Mowa tu o naszych ustach. Latem nie musimy im dokopywać, pokrywając je kolejną warstwą mocno barwiących pomadek czy farbek.
Ja znalazłam coś co pasuje do każdego makijażu i na każda okazję, a poza tym podoba się męskiej części populacji;) Bo nie ma jak naturalność moje Panie! A kiedy jak nie właśnie latem możemy, a wręcz musimy sobie na nią pozwolić?
Szał na ten produkt jakoś mnie nie ogarnął ale to tylko do momentu kiedy nie dorwałam go w swoje łapska. Uważam, że to must have a produkt tego typu powinien znaleźć się w każdej kosmetyczce. Nie tylko pielęgnuje ale także uwydatnia usta.

Takie maleństwo a robi tyle roboty!
APLIKACJA: jak do użytku własnego to możemy zastosować paluch- bo najszybciej. Jeżeli chcemy go nałożyć obcej osobie np. przed makijażem to bez problemu pobierzemy produkt jakimś wysterylizowanym narzędziem. Zazwyczaj nie lubię dłubać palcami w produkcie bo wiadomo, że bakterie kochają ten sposób więc warto mieć na uwadze by ręce przed aplikacją dobrze wyszorować.:)
CENA: przeważnie 10zł. Zdarzają się promocje/wyprzedaże i za 5zł może być nasz. Opakowanie zawiera 16,7g produktu.
DZIAŁANIE: zmiękcza i natłuszcza usta. Używam go na początku makijażu, kiedy wiem, że na usta pójdzie coś wysuszającego. Nałożony solo mam wrażenie, że lekko rozjaśnia kolor warg. Balsam Nivei nadaje pięknego i subtelnego blasku dzięki czemu usta wyglądają na podkreślone i większe. Myślę, że całkiem dobrze sprawdzi się również w zimie (patrząc na jego wydajność spokojnie mi starczy do tego czasu), ponieważ tworzy ochronną warstewkę na ustach.
OPAKOWANIE: maleńki metalowy, spłaszczony słoiczek! Co prawda długie paznokcie czy mokre ręce nie pomogą przy jego otwieraniu no ale... Metalowe ścianki opakowania się odkształcają kiedy niechcący potraktujemy je czymś cięższym.
ZAPACH: omnomnom. Jak mam ten balsam na ustach to zdarza mi się zrobić dzióbek, żeby go powąchać:P Utrzymuje się  do około pół godziny od aplikacji.

Największa wada?
Jakoś cena 10zł za ten skład do mnie nie przemawia no ale od czego są promocje...
Wyjątkowa zaleta?
Waham się bo nie wiem czy wymienić tu smakowity zapach czy to jak subtelnie podkreśla usta... Hmmm...
Podsumowanie.
Jeżeli chcę mieć w podróżnej kosmetyczce coś co sprawdzi się równocześnie jako element makijażu i pielęgnacji to pakuję masełko do ust z Nivea. Ponad to przecież możemy go wykorzystać w podbramkowej sytuacji na jakiś mały fragment wysuszonej skóry. Uwielbiam jak delikatnie podkreśla usta. Co prawda jest u mnie na drugim miejscu w zestawie pielęgnacyjnym, po tym jak zdetronizowała go pomadka Sylveco, o której się już rozpisywałam. Koniec końców nie wiem, czy nazywać go masełkiem, czy może lżejszą wazeliną do ust o przyjemnym zapachu jednak wiem, że będę go używać w ciągu dalszym z niekłamaną przyjemnością.

8/04/2015

My Secret, face illuminator powder czyli mieniąca się perełka kosmetyczna

Jako, że jestem umysłowo odmienna na punkcie rozświetlaczy to dziś przedstawię Wam jeden z moich świeższych nabytków w tej dziedzinie. Jak wiadomo firma My Secret staje coraz mocniej na nogi, dzięki współpracy z Danielem Sobieśniewskim. Ich poniekąd kooperacja przynosi same korzyści. Im pewnie zarobek a Nam godne produkty. Jeszcze 2 lata temu darmo było szukać nabłyszczacza/rozświetlacza. Jedyne czym mogłyśmy nadać swym licom blask, to wysokopółkowe produkty (no albo zdarzały się także takie obfitujące w obrzydliwe drobiny brokatu...).

Dziś firmy prześcigają się, by oferować nam coraz to nowsze rarytasy i zaspokoić nasze ' kosmetyczne pragnienia'. Ja uwielbiam zdrowy glow ale warto pamiętać, by nie przesadzić z nim, zwłaszcza podczas upalnych dni, kiedy to nasza skóra sama z siebie wydaje naturalny blask;) A jak mawiają dziadkowie: co za dużo to niezdrowo! :))

Tu coś pobawiłam się z lampą:/ Ale to tylko dlatego by pokazać Wam jak faktycznie może mienić się ten cudak. Pewnie jednka interesuje Was efekt na licu... To i takowy się pojawia:)
A niech będzie moja skóra niewyfotoszopowana i błyszcząca. Miała lepszy dzień to jej się należy;)

Ogólnie z zdjęć jestem bardzo niezadowolona bo nijak nie potrafię ująć jak przyjemny jest ten rozświetlacz. Ale może w opisie jakoś się wykażę :/
APLIKACJA: przyjemna, warto mieć lekką rękę bądź przyzwoity pędzel by ładnie zatrzeć granice. Dla początkujących radziłabym zastosować metodę małych kroczków przy nanoszeniu go :)
CENA: w regularnej sprzedaży 15zł za 7,5g. Waga ta jak na rozświetlacz wydaje się olbrzymią ilością do wykorzystania, zwłaszcza że całość powinna być zużyta do 12 miesięcy po otwarciu.
OPAKOWANIE: plastikowe, dość grube jednak przyjmie każde zadrapanie. Póki co zatrzask działa prawidłowo i mam nadzieję, że ten stan utrzyma się możliwie najdłużej.
KOLOR: zdecydowanie ciepły, powinien ładnie współpracować z opaloną cerą. Ma lekko beżowo-złote tony przełamane odrobniną brązu (ale odrobinką!). Nie jest powiedziane, że sprawdzi się tylko u osób z ciemniejsza karnacją. Na mojej nawet nieopalonej cerze wygląda bardzo ładnie wtapiając się w nią.
FORMUŁA: wypiekana, niepyląca, dość miękka. Brak mu typowej twardości produktów wypiekanych. Mam nawet wrażenie, że jest... miękki... Poniekąd pewnie dzięki tej formule możemy wykreować look 'mokrej skóry' dając go w większej ilości. Posiada drobinki ale tak drobniutko zmielone, że byłoby to obelgą gdybym nazwała je brokatem.
TRWAŁOŚĆ: jak dla mnie bardzo dobra. Wiadomo, że jak będziemy ingerować w makijaż to stopniowo będzie on schodził natomiast kiedy łapska utrzymamy z dala od twarzy, to rozświetlacz wytrwa tyle ile podkład.

Rozświetlaczy ci u mnie dostatek a nalot na szafę w Naturze robiłam 3 razy za każdym ostatkiem sił powstrzymując się przed jego zakupem. Ostatnim razem uległam i zupełnie nie żałuję bo posiadam już niemal taki zbiór, że kolejny produkt nabłyszczający mi nie potrzebny choć nadeszła era strobingu.
Największa wada?
Brakuje mi tylko możliwości wyciągnięcia produktu z tego pakowania i przełożenia go do np. kasetki  magnetycznej. Taka tam fanaberia;)
Zdecydowana zaleta?
Jest piękny! I nazywa się Princess Dream:) Coś więcej?
Podsumowanie.
Na co dzień radziłabym nie szarżować z jego ilością. Przestaję go także stosować kiedy na buzi pojawiają mi się nieprzyjaciele bo niestety produkty tego typu lubią podkreślić każdą nierówność skóry. Poza tym pięknie się mieni, brak efektu tandety. Znam parę osób, które stawiają go nad osławioną wieki temu Mary-Lou Manizer. Nie wiem czy to dobra alternatywa dla osoby kompletnie początkującej niestety, bo efekt raz dwa może być zbyt intensywny przy odrobinie nieuwagi:/ Ale w końcu kosztuje 15zł! (od święta 9zł) więc mówię nic tylko brać, bo przecież na czymś trzeba się uczyć;) Dodatkowym mega plusem jest to, iż odcień rozświetlacza z My Secret będzie się pięknie stapiał z cerą, niezależnie od jej tonów.

Na sam koniec taki bonus czyli porównanie już chyba okrzykniętego kultowym rozświetlaczem z niższej półki cenowej, a więc Lovely, Gold Highlighter a naszym dzisiejszym złotkiem czyli My Secret, Face Illuminator;) Oba są moimi faworytami.


7/27/2015

Bell, Fluid Korygujący, CC Cream Make-up

Od kilku dni znowu cierpię na kompletny brak zapału. Upalne dni i wcale lepsze noce, wyssały ze mnie całą energię, jednak uszkodzona noga przykuła do krzesła i w ramach ostateczności oraz walki z nudą spróbuję zachęcić do działania moje ostatnie szare komórki.
Długo zastanawiałam się o czym by tu do Was... Bo jest lato i za dużo kosmetyków na naszej (a przynajmniej mojej) buzi nie ląduje. Ograniczam się do absolutnego minimum (co dla niektórych jest i tak za wiele). Czego używam? Korektor w minimalnej ilości tylko pod oczy, odrobina bronzera, tusz (często wodoodporny), puder matujący i od święta beżowy cień (po co jak można przypudrować powiekę nie?:)). Z różu rezygnuję bo nikt mi nie powie, że w 38 stopniach Celcjusza moja buzia nie będzie iście różowiutka jak pupcia niemowlaczka (ach gdyby jeszcze była tak gładziutka :P) Rozświetlacz stosuję tylko wtedy, gdy wiem, iż już z samego rana wyglądam jak przybita sztachetą.

Do czego dążę? Która zauważyła, że brakuje bazy całego makijażu a więc fluidu? Tak! I oto on będzie dziś gwiazdą. Jedna z nowości ostatniego czasu a intensywnie eksploatowana od miesiąca. Kompletny hit! A przed Państwem oto i on: Hypoalergiczny Fluid Korygujący, CC Cream Make-Up by Bell.
Dlaczego kupiłam?
Powiem szczerze, że z zachłanności:D Macie może taki syndrom,  ze jak coś jest wykupione w 4 drogeriach to zapala się Wam czerwona lampka: oho! To musi być dobre? No jak tak miałam...


Mój kolor to najjaśniejszy czyli 01 PORCELAIN. Drżałam w obawie, że będzie on robił się niczym dojrzała pomarańczka na buzi ale już studzę skołatane serca: nic takiego! Nie wpada też z przesadą w róż.
Efekt przed i po aplikacji, dodam, że bez korektora. :)

APLIKACJA: najlepszy sposób to palce! No bo i kto z rana otoczony parzącym powietrzem będzie miał siły sięgnąć po pędzle, co? Paluchami nakłada się go szybko, sprawnie i precyzyjnie. Nie gubi pigmentacji i nie pozostawia smug. Aż nie mam ochoty stosować go w inny sposób zważywszy na jego lekką formułę to pędzel nam go sporo 'zje'.
CENA: ok 18zł za 30ml. A ja głupia się zastanawiałam czy dać za niego ok 10zł. Pfff.
KRYCIE/DZIAŁANIE: żeby była jasność: testuję go zazwyczaj w warunkach ekstremalnych czyli żar z nieba i ostre słońce. Samo krycie jest na przyzwoitym poziomie. Zaskakująco dobrym bym nawet rzekła. Ładnie wyrównuje koloryt tym samym odświeżając wygląd twarzy. Lekki, nielejący. Przyjemnie się rozprowadza, dość szybko wchłania. Formuła kremowa, lekko nawilżająca ale nie klejąca. Dodam, że jeszcze nie miałam problemu podkreślania suchych skórek.
OPAKOWANIE: plastikowa, poręczna, lekka tubka zakończona wąskim dzióbkiem. Dla mnie to ułatwienie bo mogę precyzyjnie zaaplikować fluid gdzie sobie tego życzę.
TRWAŁOŚĆ: jak na letnie warunki, czytaj: nie mniej niż 30 stopni trwałość całkiem dobra. Jak nie będziemy przecierać naszej buzi co chwila ;) to pozostanie na niej do ok. 5-7h spokojnie.
ZAPACH: nic co by mnie kuło w nos. Delikatny i ulatniający się. Mam tu wyobrażenie po prostu kremu wymieszanego z odrobiną fluidu.

Największa wada?
I tu dwóch by się kłóciło. A nawet trzech. Jeden powie, że w takim produkcie na lato chce mieć wszystko czyli przydałby się filtr słoneczny nie? A znowu drugi powie, że po co? Przecież 'i tak stosuję filtr w kremie SPF50'. Trzeci powie, że 'chce być opalony!' i 'ładnie wyjść na zdjęciach'.
Jeszcze zaznaczyłabym tu problem wydajności. Wiem, że nie jest to najdroższy fluid ever ale dość szybko czuję jak znika z tubki. Na miesiąc mi jeszcze starczy więc nie płaczę;)
Wyjątkowa zaleta?
Czy ja już niewystarczająco się nad nim rozpływałam? ;) Gdybym miała wybrać jedną to będzie to połączenie lekkiej formuły z dobrym kryciem. Tak dobrym, że nie powstydziłabym się w nim wyjść na wieczorną imprezę z mocno zaznaczonym okiem.
Podsumowanie.
Ja jednak jestem tym typem, co filtry słoneczne stosują w kremach;) Uwielbiam ten produkt. Kiedy mam 5 minut na spakowanie się, to właśnie on jako pierwszy ląduje w kosmetyczce (na równi z kredką do podkreślania brwi;)) Na lato jest odpowiedni, nie zapchał mnie, pomimo upałów i bądź co bądź tego, że człowiek się poci, nie waży się ani nie spływa w nieestetyczny sposób z twarzy. Ja ogólnie, chociaż ulubieńców nie prowadzę to mianuję go jednym z nich! :) Ze względu na lekką formułę docenią go osoby o dojrzałej cerze. Warto wspomnieć o łatwości aplikacji produktu. Myślę, że ten fluid jest zbyt 'świeży' na rynku, a przynajmniej ta wersja by było o nim głośno.

Chętnie usłyszę co polecacie mi z firmy Bell, która ostatnimi czasy poszerza swoją ofertę :)

7/25/2015

Affinimat 02 light porcelain by Maybelline

Jako, że zapas podkładów u mnie spory to pora wyzerować je po kolei i wydać ostateczną opinię na ich temat. Dziś biorę na tapetę produkt firmy Maybelline czyli Affinimat Perfecting and Mattifying Foundation- po prostu fluid matujący.

Swego czasu byłam tak zdesperowana brakiem odpowiedniej kolorystyki podkładów dla mojej skóry, że zakupiłam podkład przeznaczony do skóry tłustej. Czy żałuję? Absolutnie nie! Mój kolor to 02 LIGHT PORCELAIN. Jest to kolor bez różowych tonów, kierujący się w stronę ładnej żółci. Chciałam początkowo zakupić Affinitone ale tam większość odcieni wpada w róż nie wiedzieć czemu:/
APLIKACJA: moja ulubiona to płasko ściętym pędzlem ruchem stemplującym. Uzyskujemy wtedy największe krycie i najmocniejszy mat. Później preferuję gąbeczką która pozostawia zdecydowanie cieńszą warstwę a co za tym idzie słabsze krycie.
CENA: cena regularna to ok. 30zł. Jak zawsze polecam polować na promocje gdzie dorwie się go już za ok. 17zł za standardową pojemność 30ml
FORMUŁA/KONSYSTENCJA: baaardzo lejąca co widać na zdjęciu powyżej. Ponad to czasami lubi ciemnieć na twarzy wpadajac w lekko pomarańczowe tony. Zaznaczam, że utlenianie nie zawsze występowało, pomimo, iż jako bazy używałam tego samego kremu. Całość ma być matująca. U mnie zależało to także od dnia: zazwyczaj pełen mat utrzymywał się do 5h. Porządnie go przetestowałam, malując się nim na wyjście do pracy gdzie nieźle dostawałam w kość. Mankamentem podkładu jest podkreślanie suchych skórek:/
KRYCIE: moja skóra przeżywała katusze swego czasu. Albo ja je przeżywałam patrząc co dnia na nią, no ale mniejsza. Poniżej zamieszczam porównanie przed aplikacją i po nałożeniu podkładu pędzlem Hakuro h51. Dla mnie krycie bardzo dobre, nie wiem czemu innym wcale nie spasowało. Może nie uzyskamy efektu maski ale osiągając krycie na tym poziomie na pewno ludzie  zauważą że mamy coś na twarzy. :)
OPAKOWANIE: Powiedziałabym, że to niejako zaleta bo lekka plastikowa tubka z zakrętką na której możemy postawić opakowanie i poczekać aż podkład spłynie tym samym wykorzystując go do końca.
ZAPACH: coś co mnie odrzuca za każdym razem kiedy odkręcałam nakrętkę. Zapach bardzo alkoholowy, aż mnie kręciło w nosie. Co prawda po kilku minutach znikał i było już znośnie ale raz usłyszałam, że moja twarz 'kwaśno' pachnie kiedy noszę ten podkład :P Mało apetycznie nie? :/
Dlaczego kupiłam?
Ładny, jasny żółtawo-beżowy kolor. Tyle wystarczyło. :)
Największa wada?
Alkohol w składzie co dla mojej wrażliwej skóry nie jest najlepszym co może ją spotkać.
Wyjątkowa zaleta?
Potrafiłam nim uzyskać bardzo dobre krycie jak zaszła potrzeba. Ale do statuetki na najlepszy podkład ma daleko :P
Podsumowanie.
Kończąc na dziś stwierdzam, że podkład zawiera alkohol co nie służy mojej skórze i ją przesusza. Ładnie się prezentuje w sztucznym oświetleniu ale uważałabym by nie uzyskać efektu 'płaskiej' twarzy na zdjęciach z fleszem ze względu na SPF 17. Jest dość trwały, spokojnie do 6h utrzymywał się na twarzy jak i niejednokrotnie dłużej. Rzadka konsystencja to dla mnie nie problem. Podkład ten nakładam tylko pędzlem, bo aplikowany palcami czy gąbeczką ma dla mnie za słabe krycie. Podkreślone suche skórki też mnie przyprawiają o zawroty głowy no ale cóż zrobić. Już go skończyłam i ostatnio stałam przed szafą Maybelline patrząc na promocję właśnie tego podkładu. Uważam jednak, iż jest sporo innych wartych wypróbowania nowinek więc rzucam się w wir poszukiwań:)

A u Was jak się sprawdził? Kto się podzieli opinią? :)

7/18/2015

Nowość z Bielendy czyli regenerujący płyn micelarny Kolagenowe Odmłodzenie 3w1

Ach ta moja pazerność... Na oszałamiającej promocji w Rossmann'ie ten produkt zamykał moją listę zakupową jako: absolutnie ale to całkowicie ostatni :P
Miało być tyle dobroci a wszyło jak zawsze... Bardzo lubię firma Bielenda ale już mają w zwyczaju zaskakiwać mnie raz na jakiś czas bublem. No każdemu się zdarza. Ten regenerujący płyn micelarny do mycia i demakijażu zawiera kwas hialurownowy, komórki macierzyste i kolagen. Pozbawiony jest natomiast sztucznych barwników, parabenów i SLSów. Ciągnę dalej zapowiedź z przedniej strony opakowania: 24h nawilżenie! Przeznaczony do skóry dojrzałej, suchej, wrażliwej. Cud miód i orzeszki, a jak sprawuje się w rzeczywistości?


Teraz poczytajcie jak wygląda w krainie gdzie jednorożce skaczą po tęczy;)
Wyjątkowo delikatny, regenerujący płyn micelarny Kolagenowe Odmłodzenie 3w1 zastępuje mleczko, tonik i wodę. Szybko, starannie i niezwykle skutecznie oczyszcza skórę, usuwa makijaż i pozostałe zabrudzenia, łagodzi podrażnienia. Zawiera Plasma Repair Complex- koktajl najbogatszych składników aktywnych, który ma zdolność przenikania do głębszych warstw skóry. Niskocząsteczkowy Kwas Hialuronowy intensywnie i długotrwale nawilża i wygładza dojrzałą skórę. Komórki Macierzyste z drzewa arganowego redukują zmarszczki, głęboko regenerują i odbudowują skórę. Kolagen wygładza zmarszczki, przywraca skórze jędrność i elastyczność. Płyn natychmiast odświeża i koi, nie wysusza dojrzałej, suchej i wrażliwej skóry.

Powiem szczerze, że nie wiem. Nie wiem czy się złościć, czy puścić to koło nosa. Sprytne ruchy marketingowców podczas opisu nie? Określają jak działają poszczególne składniki i wychodziłoby na to, że nic, tylko stosować ten płyn, a będziemy cieszyły się jedwabiście gładką skóra pozbawioną zmarszczek. Nie mam nikomu za złe, iż dba o dobrą sprzedaż ale żeby coś coś miało zbyt na rynku to na obecne czasy musi być skuteczne bo konkurencja jest spora.
Pora na nasze abcedło kosmetyku:
CENA: ok. 13zł za 200ml
DZIAŁANIE: hm. No i tak: złościć się jakoś nie mogę bo produkt zmywa makijaż, odświeża, nie wysusza. Nie wiem czy regeneruje (jak producent zapewnia) bo nie mam ku temu odpowiednich technologii by jednoznacznie osądzić pod mikroskopem cóż tam ze skórą się dzieje. Tym bardziej irytuje mnie, że produkt dobrze radzi obie z domywaniem makijażu jednak polega na polu dla mnie najważniejszym, a mianowicie szczypie w oczy! Grrr :(
OPAKOWANIE: tu akurat duży plus bo kształt bardzo ergonomiczny, super siedzi w dłoni.
ZAPACH: no i kurcze! Jak dla mnie piękny zapach takiego kremiku. Pewnie cała seria tak pachnie. Jedyne pocieszenie, że jak zużyję go do mycia gąbeczek to i one mi tak będą pachnieć z rana podczas aplikacji podkładu :)

Dlaczego kupiłam?
I zaś w koło Macieja to samo- liczyłam na olśnienie. I tak mnie olśniło, że załzawiłam.
Największa wada?
Szczypie w oczy. I nie, nie wlewam go sobie sowicie w moja patrzałki. Wystarczy, iż jest w pobliżu np. na kości policzkowej a ja (a raczej moje oczy) zbieram się do ryczenia.
Wyjątkowa zaleta? 
Hm?... No dobra, domywa makijaż ale czy to jakaś wybitna zaleta?...:/

Podsumowanie. 
Wiązałam z tym płynem micelarnym spore nadzieje (o ile można wiązać nadzieje z kosmetykiem :P może po prostu liczyłam na porządny produkt) a tym sposobem mam kolejny micelek do przemywania buzi podczas dnia (bo oh jakże często to robię :P :P ) No albo zużyję go do szorowania gąbeczek. Albo odstąpię rodzicielce chociaż nie wiem, czy przy jej wrażliwości oczu nie zrobiłabym jej krzywdy:/ Więc może niech płyn zostanie u mnie, a ja już mu znajdę jakieś zastosowanie... Dla osób z mało wrażliwymi oczami myślę, że produkt ten będzie się sprawował przyzwoicie. Niestety, mojego serca nijak nie podbił. I takim oto sposobem znowu, z podkulonym ogonem wracam do mojego Garniera, tym razem w zielonej wersji;) (niedługo pojawi się moja opinia).
A teraz pytanie do Was: czy to ja mam felerne oczy czy firmy nie testują odpowiednio tych kosmetyków zanim wprowadzą na rynek?:P... Bo coraz więcej w naszych szeregach alergików i innych wrażliwców a delikatnych płynów do demakijażu jak na lekarstwo. Ktoś stosował i pomoże rozwiać moje wątpliwości?

7/11/2015

SYLVECO, odżywcza pomadka z peelingiem

Już dawno miałam chrapkę na ten produkt. Tym bardziej się cieszyłam po ogłoszeniu wyników konkursu u Dress Your Face gdzie tam oto m.in. czekał na mnie mój dzisiejszy cudotwórca;)
Chciałam coś co szybko przywróci moje usta do normy. Wiadomo, że można przygotować sobie domowy peeling cukrowy ale babranie paluchem za nim w słoiczku nie należy do moich ulubionych zajęć.
Póki co tylko słyszałam zachwyty nad firmą Sylveco i przyznam, że po pierwszym kontakcie z ich produktem chyba zagłębię się bardziej w ich ofertę. Teraz do rzeczy.
Od producenta:
Hypoalergiczna, odżywcza pomadka, zawierająca naturalne drobinki ścierające w postaci brązowego cukru trzcinowego. Taki peeling delikatnie złuszcza i doskonale wygładza usta. W składzie pomadki znajduje się bogaty w przeciw-utleniacze i kwasy NNKT olej z wiesiołka o właściwościach silnie regenerujących. Pozostałe oleje, wosk pszczeli i masła roślinne pielęgnują delikatny naskórek ust, zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu. Aktywny składnik -betulina- działa kojąco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki.

APLIKACJA: nic prostszego. Drobinki cukru osadzone w sztyfcie zdrapują nasz naskórek, kiedy suniemy nim po ustach dokładnie tak, jakbyśmy nanosiły błyszczyk czy inny balsam. Warto uważać, bo podczas kontaktu ze skórą, szybko się topi, a i jest ogólnie dosyć miękki. Zalecałabym używanie go z wyczuciem by nam potem ułamany kawałek sztyftu nie został na ustach albo co gorsza na podłodze:/
CENA: ok. 10zł za 4,6g więc jak na produkt na bazie naturalnych składników fajna cena. Warto zaznaczyć, że zdatny jest do użytku do 3 miesięcy od momentu otwarcia.
OPAKOWANIE: hm. Proste, plastikowe. Troszkę kojarzy mi się z tanizną więc żadnych luksusów z wyżyn estetyki tu nasze zmysły nie zaznają. Wszystko utrzymane w kolorach żółci i bieli. Nie wiem czy to dobre zestawienie kolorystyczne bo a nuż, klient będzie miał słabszy wzrok:/ Przyznam, że ja się muszę skupić, chcąc wyczytać coś na opakowaniu. Dodatkowo sztyft otrzymujemy opakowany w kartonik.
DZIAŁANIE: do tej pory miałam innego ulubieńca pielęgnacyjnego do ust. Peeling Sylveco zdobył pierwsze miejsce i myślę, że pozostanie tam przez dłuższy czas. Nie wiem co prawda, czy moje usta potrzebują by go stosować częściej niż co dwa dni (jakoś średnio przepadam za uczuciem drapania:/) ale jak już drobinki cukru rozpuszczą się i na skórze pozostaje mieszanina olei pielęgnacyjnych to jest bajka! Mięciutkie usteczka jak ta lala. :D
WYDAJNOŚĆ: zastanawiam się czy narzekać w tym momencie;) bo jeżeli chodzi o to, na ile nam starczy produkt, to będzie lekka klapa bo zużywa się szybko, ale jak uwzględnimy jego datę przydatności (3 miesiące) to w sumie tak akurat się wyrobimy a produkt nie zmarnuje się lądując w koszu.
ZAPACH: niektórzy wyczuwają miód... Ja tam miodu nie wyczuwam. No może odrobineczkę ten wosk pszczeli jest wyczuwalny ale gdzieś w tle. Na pierwszym miejscu czujemy... Uwierzę producentowi: wiesiołek. Już gdzieś z tym zapachem w zielarskich mieszankach się spotkałam. Mi zapach przypadł do gustu, na ustach nie utrzymuje się on praktycznie wcale.

Największa wada?
Chyba tylko to, że boję się, iż sztyft się ułamie podczas aplikacji produktu.
Wyjątkowa zaleta?
Piękne i zadbane usta. Wypeelingowane ale jednocześnie ukojone i mocno odżywione.
Podsumowanie.
Lato= ostre słońce i suche powietrze. To nie wpływa najkorzystniej na naszą skórę a już zwłaszcza tak wrażliwą jak ta na na ustach. Gdy czuję, że mijający dzień wcale nie przyczynił się by moje wargi wyglądały lepiej to chwytam od razu za tą pomadkę. Jest to świetne rozwiązanie jak i na te obecne upały kiedy żar lejący się z nieba próbuje wycisnąć z nas ostatnią kroplę wody, jak i na zimowe mrozy. Mieszanka olejów i innych naturalnych składników odżywia i chroni usta. Ciekawym dodatkiem od producenta jest dopisek: łagodzi objawy opryszczki. Chyba pierwszy raz słyszę taką deklarację i negować jej nie będę (pozwólcie, że nie będę tego badać na własnej skórze;)
Uważam, że jak za taką cenę to jest to obowiązkowy element wyposażenia kosmetyczki każdej kobiety. No bo i jak tu nakładać szminkę kiedy nasze usta wyglądają jak zaorane pole co?:P

6/30/2015

Pędzle sense&body czyli nie taka tanioszka jak ją zapamietałam :)

Krąży przysłowie, że głupi ma szczęście. Nie mogę temu zaprzeczyć :D
Długo marzył mi się duofiber. I tak sobie chodzę po Hebe i patrzę, że za 12zł mogę spełnić swoje marzenie. Jak myślicie, długo się zastanawiałam? ;) To był mój początek przygody z tą marka pędzli.
Późniejszy kontakt załapałam z nimi w Auchan gdzie po oczach biły żółte metki a na nich ceny nieprzekraczające 10zł... Co prawda biało-perłowe rączki spodobały mi się, za to ta cyrkonia na środku budziła przerażenie. Pierwsza myśl, to że po 2 tygodniach odpadnie i zaginie bez śladu. Mija ponad pół roku a z pędzlami kompletnie nic się nie stało. Tym sposobem jestem szczęśliwą posiadaczką tych oto trzech sztuk:
Jako, że większy ma pierwszeństwo to zaczniemy od niego. Jest to pędzel do pudru, duży i milusi puchacz. Włosie jest sztuczne, delikatne i sprężyste. Myje się go bardzo dobrze natomiast suszenie to już mała wieczność... Mogę go porównać do pędzla Hakuro h55
Od Hakuro nasz białasek różni się znacznie. Po pierwsze ma mniej włosia a więc jest mniej zbity. Co prawda nie 'wprasujemy' pudru w podkład a delikatnie omieciemy nim twarz. Dzięki swojemu kształtowi lekkiego jajeczka spokojnie nada się do nakładania różu pozostawiając mgiełkę koloru. Sam pędzel jest lżejszy od tego z Hakuro, a jego rączka nieco dłuższa. Pozwólcie, że pominę oczywistości typu kolor :D A teraz coś co zmroziło mi krew w żyłach czyli ich aktualna cena w Rossmannie. Za puchaty pędzel damy ok. 24zł, w porównaniu ja zapłaciłam coś ok 10zł.

Drugi w kolejności będzie, jak to ładnie opisują, pędzel do zadań specjalnych :D Ja tu widzę klasyczny duofiber i tyle. Nadaje się do nakładania mocno napigmentowanych róży czy też tych w kremowej postaci. Błyskawicznie się domywa i szybko schnie. Posiada syntetyczne włosie o dwóch długościach. Praca z nim jest dość przyjemna no i dzięki niemu mogę używać niektórych szaleńczych kolorów nie uzyskując efektu clowna na polikach. Raz sprawdzałam go w roli pędzla do aplikacji podkładu. Jako, że raz to pewnie domyślacie się, iż ten sposób mi nie przypadł bardzo do gustu. Krycie jest słabe a ponad to uważam, że pędzel ma za małą powierzchnię i się namachamy zanim pokryjemy całą facjatę.

Ostatnim jest pędzel do kresek. Hm. Do jakich kresek ja przepraszam? Jak ktoś lubi grube krechy to proszę bardzo ale jaskółki to sobie nim nie zrobimy. Nadaje się za to do rozcierania kreski, uzupełniania brwi, a ja uwielbiam używać go do nakładania szminki czy innych produktów do ust.

Żaden z pędzli podczas ponad półrocznego użytkowania nie zgubił ani włoska, nie stracił formy ani jakość jego włosia nie uległa zmianie. Jestem zadowolona, zwłaszcza, iż na komplet tych trzech gagatków wydałam ok. 25zł. Taka cena obecnie widnieje na pędzlu do pudru w Rossmanie. Wiem, iż takim sposobem jest on powszechnie dostępny ale polecam rozejrzeć się po drogeriach internetowych gdzie cena ta oscyluje w granicach 15zł.

A tak na koniec krótka dywagacja. :)
Wiecie co mnie bawi? Kiedy pokazałam komuś mojego puchacza na początku było: wow ale milutki. Później pochwaliłam się, że zapłaciłam niecałe 10zł i wiecie co? Nagle przestał być już tak atrakcyjny dla owej osoby 'aa że się rozwali, że są lepsze, że to tania chińszczyzna'. Czy na prawdę zaczynamy mieć społeczeństwo w którym cena musi udowodnić funkcjonalność danego przedmiotu? No i przecież większość rzeczy jest produkowanych w Chinach a tu są im tylko narzucane europejskie ceny ;)

Dajcie znać czy ktoś już miał styczność z tymi pędzlami:)

6/28/2015

Ulubieniec! Czyli matowa paleta cieni od Makeup Revolution

Biorę łyka już trzeciej kawy tej niedzieli i idąc za szusem, piszę kiedy moje myśli wreszcie osiadają wokół kosmetyków a nie miliona innych rzeczy. Wiem, że szał na Makeup Revolution powoli cichnie, chociaż nadal nie przestają nas zaskakiwać swoimi nowościami. Ostatnio w głowie zawróciła mi nowa seria szminek Iconic Pro.... Ach!...
No ale pora wrócić na planetę Ziemia i najlepiej do własnej kosmetyczki;)

Dziś przedstawiam Wam mojego zdecydowanego faworyta w codziennym, kosmetycznym życiu tj. paletę firmy Makeup Revolution ESSENTIAL MATTES. Nie wyobrażam sobie bez niej mojego dziennego makijażu (i to w takich granicach cenowych). Jak widać nie ukrywam, że to mój faworyt od... 4 miesięcy nieprzerwanie. Jadę gdzieś to co biorę? Właśnie tą paletę! ;) Nawet kredkę do oczu sobie daruję.

Owa królowa przedstawia się tak:

Nie będę Wam jej 'słoczować' to internety już dość tej słodyczy dźwigają :)
CENA: ok. 20zł, warto wziąć pod uwagę koszty przesyłki bo tylko tak ją możemy nabyć.
FORMUŁA/KONSYSTENCJA: podczas nabierania na pędzel dość pyląca.
OPAKOWANIE: no to jest zdecydowany i najbardziej konkretny minus całej tej pięknej historii. Opakowanie jest z cienkiego, podatnego na zarysowania plastiku. Zatrzask ukruszył się po niecałym miesiącu a samo wieczko wygląda jakbym go codziennie targała za sobą na sznurku po ziemi... Dodam, iż wcale to opakowanie tak dużo ze mną nie przeszło. Do całości dołączona jest dwustronna pacynka, której używam tylko do aplikacji cieni z palety ICONIC 3.
PIGMENTACJA: w zależności od koloru. Co prawda większość z cieni traci na intensywności podczas blendowania lecz mi zupełnie ich nasycenie wystarcza do makijażu codziennego. Efekt przecież możemy stopniować. Jasne cienie na powiecie wyglądają bardzo podobnie zwłaszcza nr 3 i 4 (licząc od lewej).
TRWAŁOŚĆ: każdy cień zawsze nakładam na powiekę pokrytą wcześniej korektorem. Nie mam więc żadnych zastrzeżeń bo wytrzymują prawie cały dzień jedynie troszkę tracąc na intensywności.

Dlaczego kupiłam?
Jest to jedna z niewielu dostępnych na rynku, całkowicie matowych palet cieni a zazwyczaj takich używam do makijażu na co dzień, więc są niezbędne.
Największa wada?
Hm... Za cenę 20zł nie mam się do czego doczepić. Mi osobiście średnio podobają się fiolety ('brudne' fiolety) i niebieski zamieszczone w palecie (jak będę płacić ponad 10zł za 1 sztukę cienia to wtedy będę narzekać na pigmentację:P). Dodam, iż firma Makeup Revolution wyszła tak jakby na przeciw moim oczekiwaniom i wydała paletę zawierająca maty w odcieniach brązów i beży.
Wyjątkowa zaleta?
Wspominałam? Są matowe!;) I paleta zawiera dużo jasnych, użytecznych przy naturalnym  makijażu kolorów.
Podsumowanie.
Nie wyobrażam sobie bez niej makijażu. Cienie dobrze się nabiera na pędzel, troszkę pylą, ale i nie ma problemu z ich rozblendowaniem. Przydają się także w makijażach wieczorowych bo przecież zawsze potrzebujemy matowego beżu czy odcienia żółtego do korekty tego i owego. Paleta nie jest ideałem, żeby sobie ktoś nie myślał. Zamieszczony w niej czarny to bardziej grafit na powiece a jeden z siwych wpada w fiolet po aplikacji. Uważam jednak, że jest to niezła alternatywa dla osób, które malują się a'la naturel bądź zaczynają z makijażem. Wiadomo, że jest wiele firm, które zaoferują nam matową paletę np. Urban Decay ale patrzcie na cenę... Jak kiedyś nastąpi u mnie skok gotówki to będę rozmyślać nad czymś bardziej 'profesjonalnym' a na razie jestem na etapie kompletowania pojedynczych cieni z np. Kobo z których jestem jeszcze bardziej zadowolona (ale przyznacie, że ten 'biznes' wychodzi drożej:/)

6/25/2015

Podsumowanie promocji...

Jako, że wczoraj był ostatni moment by coś zdobyć w promocji w Naturze, postanowiłam zamknąć się na cały dzień w czytelni, co by mi tylko do głowy nie strzeliło przejść się tam po raz kolejny. Wychodząc na przerwę obiadową, patrzę na moje stopy a one rwą w stronę.. Centrum handlowego! No to krzyczę do nich: stać, dość tego, zawracamy! Jakimś magicznym sposobem, jakby miały bezpośrednie połączenie z moimi ustami;P zawróciły:) Na moje szczęście...
Ogółem robiłam kilka podejść do zakupów. Teraz jestem tak zrujnowana, że czuję mdłości jak myślę o zapłaceniu za cokolwiek;)
Przedstawię Wam króciutko co wpadło mi w łapy. Teraz jestem tak sowicie zaopatrzona, ze gdybym nawet coś chciała kupić, to pewnie już to gdzieś tam mam... Wiem, że miałam postanowienie ale wytrwałam w nim chyba maksymalnie miesiąc. Jestem słaba.
Zaczynam od podejścia numer jeden:
Tak, ja jeszcze nie zaznałam tej dobroci jaką jest kamuflaż z Catrice i chyba najwyższa pora to zmienić. Przyznam się, że osobiście nieczęsto potrzebuję aż tak mocnego krycia, ale jak się tam 'malnie' od czasu do czasu kogoś to się przyda na 100%.
Grzebyk z Inglota trafił zupełnie przypadkowo;) Dobrze mieć czym rozczesać posklejane rzęsy jak oryginalna szczoteczka jest iście do bani:/
Dwa rozświetlacze z My Secret... Wiem, że mam fioła na punkcie rozświetlonej cery. I to będzie absolutnie mój ostatni. Jeden z ptaszków opuści mnie i pofrunie niedługo do osoby mi jeszcze nieznanej ;)
Sensique wydało nową kolekcję róży. Zawsze marzyła mi się taka rozmyta brzoskwinka i look świeży niczym rosa o poranku.O pigmencie z Kobo SeaShell chyba każdy już słyszał.
Podejście numer dwa:
Biała kredka to must have. Miała być z NYX'a, jest z My Secret. Zobaczymy jak się spisze.
Do bibułek matujących chyba muszę się przekonać bo moja cera zmienia się. Jak kiedyś zawsze matowa tak teraz wariuje i odbija światło niczym lustro.
Cienie z Kobo (117 i 138). Ja nie wiedziałam, jak przyjemnie się nimi pracuje do póki nie wbiłam w nie pędzla. Skupiam się tu na matowych bo z tymi metalicznymi to taka średnia dla mnie zabawa:/
Podejście numer trzy:
Pomarańczowa szminka z My Secret. Zawsze chciałam mieć taki kolor. Niezwykle dyskusyjny, rzucający się w oczy ale uznałam, że za niecałe 6zł jestem skłonna ponieść to ryzyko.
Kobo i matowych cieni ciąg dalszy (tu numery 101 i 121). Już czekam by malnąć nimi coś mrocznego :D
Star Dust z My Secret. Uważam, że będą dobrym dopełnieniem makijażu wieczorowego.
No i w końcu się zdecydowałam na bronzer z Kobo w najciemniejszym odcieniu! I nie żałuję, absolutnie. Co prawda trzeba z nim oszczędnie ale efekt na prawdę mi się podoba. Pięknie zaznaczone kości policzkowe to jest to :)
Podejście numer cztery:
Dosłownie w ostatniej chwili w Naturze wyłożyli serie limitowane jak z Essence tak i z Catrice. Pędzel niby do różu, ja myślę, że sprawdzi się dobrze do pudru jak i bronzera jako ze jest ścięty lekko po skosie. Błyszczyk z My Secret ma tak niepowtarzalny dla mnie kolor, że no musiałam...
I słodziaszne serduszka-róże z wersji limitowanej! Ktoś byłby chętny na takiego cukierasa?
Już nie wspomnę, że łażę już bardzo długo za brązowym tuszem bo przecież ile można czernić te oczy;) Ma być au naturel. Prawie :)

Oj jest co próbować. W sumie tego tyle, że nie wiem od czego zacząć. Chyba muszę stać się bardziej obowiązkowa:)

6/22/2015

Honolulu by W7. A jak się ma do bronzerów Kobo?

Jak już chyba wszyscy wiemy, firma W7 jest powszechnie dostępna w Drogeriach Natura. U mnie w mieście co prawda trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać zanim zainstalują się z nową szafą, ale nie omieszkam 'zmacać' kosmetyków, które jak do tej pory mogłam zobaczyć tylko w internecie.
3 razy dokonałam zakupu w ciemno i nigdy nie żałowałam.
Pamiętam swoje początki z długą i krętą drogą konturowania... Mój pierwszy produkt z tej serii to była kompletna, pomarańczowa klapa. Później stosowałam Flormar a tą drogą doszłam do Honolulu. Produkt ten jest mocno inspirowany pudrem brązującym Hoola firmy Benefit. Dacie wiarę, że raz jeden jedyny, nieomal kupiłam oryginał? Koniec końców cieszę się, ze zaczęłam od jego tańszego odpowiednika:)
A o to o czym mówię:

APLIKACJA: tu przydaje się lekka ręka bo przez nieuwagę faktycznie możemy sobie strzelić plamę. Natomiast ten puder brązujący blenduje się na tyle dobrze, iż jesteśmy w stanie wyjść cało z ewentualnej opresji.
CENA: za 6g płacimy ok. 15zł
ODCIEŃ/PIGMENTACJA: niektórzy twierdzili, że jest to jeden z tych chłodnych. Niestety nic bardziej mylnego, aczkolwiek nie ma co skreślać od razu tego słodziaka. Pamiętajmy, że to bronzer! Kolor należy do tych z rodzaju ciepłych więc ciepłym karnacjom będzie zdecydowanie odpowiadał. Ładnie się nim opalimy a gdyby nawet jakby lekko przymknąć oko (hm.. no dobra, trochę bardziej niż lekko), do konturowania też posłuży. Brak w nim czerwonych tonów więc buraczkowych placków sobie nim nie zrobimy. Kolor jest z pogranicza ciepłego brązu z odrobiną pomarańczowej nuty, która na szczęście nie przebija zbyt mocno. Pigmentacja bardzo dobra, konsystencja raczej z tych suchych ale nie pylących.
OPAKOWANIE: jak dla mnie urocze :D lekkie i estetyczne. Póki co kartonik się nie zniszczył i nadal nie straszy wyglądem. Do całości dołączony jest pędzelek o miękkim włosiu. Stosuję go raczej do rozświetlacza bo bronzerem można sobie zrobić krechę na policzku (chyba, ze ktoś jest fanem ostrych konturów to proszę bardzo... ;))
TRWAŁOŚĆ: wiadomo, że zależy od produktu, na który go kładziemy. W ciągu dnia znika ale nie jest to tempo ekspresowe. Z autopsji wiem, że ok. 5 godzin spokojnie usiedzi na licu.
ZAPACH: brak, chyba, że wliczamy na początku wyczuwalny zapach opakowania czyli mieszanki kartonu z klejem.

Dlaczego kupiłam?
Jeszcze niecałe dwa lata temu znalezienie matowego bronzera, który może i by się nadawał do konturowania graniczyło z cudem.
Największa wada?
6g? To niewiele... Warto pamiętać o uważnej aplikacji bo lubi zrobić smugę.
Wyjątkowa zaleta?
Ładny, matowy kolor bez czerwonych tonów, nadający się do ocieplania twarzy.
Podsumowanie.
Jestem wyjątkowym bladziochem i fakt, że potrafię używać tego bronzera  już o czymś świadczy. Jeżeli ja nie zrobię sobie nim krzywdy, to jest nadzieja dla innych, chociaż zawsze proponuję by ostrożnie się nim posługiwać (jeden fałszywy ruch i potem łamiemy sobie głowę jak pozbyć się tego kuku). Efekt możemy stopniować rozcierając go po każdym dołożeniu-i to jest najlepszy sposób. Ładny odcień brązu fajnie sprawuje się przy ciepłych karnacjach. Ja raczej jestem typem neutralnym ale mimo wszystko u mnie też znajduje on zastosowanie. :)Na szczęście na rynku dostępne są już produkty typowo do konturowania i zaznaczania naszych jakże cudnych kości policzkowych;)

To jeszcze nie koniec bo uznałam, iż niektórzy chcieliby wiedzieć jak kolor Honolulu ma się do bronzerów Kobo. Oto porównanie:
Dodatkowo produkt W7 jest zdecydowanie bardziej napigmentowany i więcej się go nabiera. A więc niewprawieni! Strzeżcie się i niechaj lekka ręka będzie z Wami;)

6/16/2015

Dziś nie bijemy! Ale kto się przyzna?...

Cześć! Witam Was wszystkie bardzo serdecznie. Pomimo, że wszechświat chyba zmówił się bym straciła całą swoją cierpliwość, robię kilka głębszych wdechów i przechodzę do tematu.
Niektóre osoby idą tam pod osłoną wielkich okularów, rozglądając się nerwowo przed wejściem. Inne ignorują otaczający je świat i wchodzą nieskrępowane. I jest jeszcze trzeci typ, który wręcz obwieszcza wszem i wobec, że tam był bądź się wybiera.
O czym mowa? Którejś już się nasunęła odpowiedź? Podpowiadam: zakupy... tanio... odzież... Tak! Chodzi o ciucholandy/szmateksy/secondhandy (jak zwał tak zwał) :P
Patrzę na moją szafę i... uświadamiam sobie, że zdobyczy z 'takich miejsc' mam spoooro. Naprawdę. I niekiedy jestem dumna z tego, bo najprawdopodobniej zaoszczędziłam 80% ceny pierwotnej, a jak na mój skromny budżet to dużo. Zawsze boli mnie serce gdy mam wydać pieniądze na ubrania, no bo powiedzmy sobie szczerze, że cena 60zł za chiński t-shirt oznaczony logo danego sklepu to przesada.
Na pytanie ludzi skąd mam daną rzecz zawsze mam problem z odpowiedzią. Bo niby nie wstyd. Bo niby zaradność, a teraz to już swego rodzaju nawet moda.
Sporo koleżanek komentuje nowy zakup: no żartujesz?! Tylko tyle zapłaciłaś?! Nienawidzę Cię:D
Są także takie jednostki, które odpowiedzią czują się zażenowane i rozdziawiają buzię w konsternacji.
Zdaję sobie sprawę, że tak samo jak od kosmetyków, jestem uzależniona od ciucholandów. Oczywiście chodzi się czasami do sieciówki (już pomijam kwestie butów, torebek i bielizny bo to dla mnie sprawa jasna:)) lecz później niemal płonę ze złości (czy tam wstydu) kiedy mijam drugą osobę danego dnia ubraną w to samo. Lubię mieć inaczej. Lubię mieć po swojemu.
Teraz pytanie do Was? Jak Wy zapatrujecie się na takie zakupy? Chwalicie się koleżankom jeżeli wygrzebałyście jakąś perełkę ubraniową za gorsze?
Zastanawiam się, czy od czasu do czasu nie wrzucać moich małych zdobyczy właśnie tu i pokazać ile kasy można zaoszczędzić (a potem wydać w drogerii w moim przypadku :P ;)) Nie jestem fashiongirl i inne fashion-coś-tam, o co to to nie! ;) Ale czasami aż rozpiera mnie, że 'te Levis'y kosztowały mnie 10zł a tamten dopasowany żakiet 15zł' ;)
A więc czy szmateksy to nadal wstyd czy już nowa moda? Dzielcie się opinią;)

6/14/2015

L'oreal Paris, Ideal Soft, oczyszczający płyn micelarny

Zacznę dziś od zaspojlerowania Wam i na wejściu zdradzam, iż dziś rozpisuję się o moim kolejnym ulubieńcu spośród 'micelarek' ;) Ale będzie zwięźle i na temat. :)
Krótki wstęp od producenta:
Kosmetyki oczyszczające L'oreal Paris IDEAL SOFT, stworzone dla cery suchej i wrażliwej, usuwają wszelkie ślady makijażu i zanieczyszczeń, aby skóra była piękniejsza.
OCZYSZCZAJĄCY PŁYN MICELARNY
Kryształowo przejrzysty płyn oczyszcza i zarazem usuwa wszelkie ślady makijażu z twarzy i oczu. Jest bardzo łagodny i koi nawet wrażliwą skórę. Formuła bez zapachu, bez alkoholu. Hipoalergiczny.
Uznałam, że nie warto przepisywać całej litanii z opakowania bo meritum widzimy już na początku opisu.
CENA: ok. 11-16zł za 200ml
DZIAŁANIE: sprawnie, bez żmudnego pocierania usuwa makijaż czy to ten lekki, czy już ten mocniejszy. Płyn jest delikatny i nawet gdy dostanie się do oka NIE szczypie! Za samą tą cechę go wprost uwielbiam. Niestety do tej pory spotkałam tak 'agresywne' płyny micelarne, że moje oczy na ich widok płaczą :P Ten jest ogromnie miłą odmianą.
OPAKOWANIE: bardzo mi się podoba prostokątny kształt i prosty design. Przyjemnie siedzi w dłoni a poza tym wygodnie go ułożyć pomiędzy innymi naszymi kosmetykami- czyżby ktoś wreszcie pomyślał o ergonomii czy to tylko przypadek? ;) Sam dozownik jest taki, że jednak trzeba zwracać uwagę by sobie nie chlapnąć płynem zbyt sowicie na wacik.
WYDAJNOŚĆ: 200ml starczyło mi na miesiąc używania więc w tej dziedzinie nie zwala z nóg.
ZAPACH: tak jak jest obiecane, brak jakiegokolwiek zapachu. :)

Dlaczego kupiłam?
Płyny micelarne to moje ulubione kosmetyki pielęgnacyjne. Ich nigdy za wiele.
Największa wada?
Hm... Wydajność mogłaby być ciut większa.
Wyjątkowa zaleta?
Delikatny, nie szczypie w oczy, nie podrażnia cery.
Podsumowanie.
Jeden egzemplarz kupiłam mojej mamie, która także ma bardzo wrażliwe oczy. Obie jesteśmy zadowolone więc nie wiem co mam jeszcze powiedzieć. ;) Dodam może jedynie, iż warto czekać na cenę promocyjną bo 15zł na ok. miesiąc używania to sporo jeśli możemy mieć osławiony płyn z Garniera za podobną cenę a podwójną pojemność. Za to jak delikatnie aczkolwiek skutecznie zmywa makijaż ma u mnie ocenę 5 i nawet średniawa wydajność jej nie zmieni!

Póki co rzucam się w wir dalszych poszukiwań tego typu perełek (już 3 czekają na wypróbowanie), ale jak już nic nie będę miała na oku, to powrócę do niego bardzo chętnie. :)

Jako uzależnieniec od micelarek pytam Was: co polecacie? :)

6/12/2015

nowość: EVELINE fluid COVER SENSATION 101 ivory. Czy rzeczywiscie sensacja?

Witam wszystkich serdecznie po mojej dłuższej nieobecności. Zrobiłam sobie takie a'la wakacje wylegując się na działce. Ciężko jak nie wiem co powrócić do trybu 'praca', uporządkować np. zdjęcia już nie wspominając o ich obróbce... A całkowicie pomijając temat pracy magisterskiej. :/
Zawsze cieszy mnie kolejna nowość na półce sklepowej a cichy głosik podszeptuje: ooo to może być niezłe. Tak było i tym razem...
Dziś dobierzemy się do podkładu marki EVELINE Cosmetics COVER SENSTATION. Jest to długotrwały podkład kryjący.
Cóż to nie miał być za cud! Teraz krótko jak zachęca nas producent (tym razem finezyjnie więc warto przeczytać;)):
Cover Sensation to długotrwały podkład zapewniający efekt mocnego krycia bez efektu maski. Idealnie dobrana mieszanka polimerów i pigmentów pokrytych silikonem sprawia, że podkład jest prawie nieodczuwalny na twarzy. Kremowa, gęsta formuła fluidu idealnie dopasowuje się do cery dając efekt kaszmirowego wykończenia makijażu. Kompleks roślinnych komórek macierzystych PhytoCellTec odżywia, wygładza i wyrównuje cerę.
Przyznacie, że gdyby działo się to wszystko co wyżej wymienione to istna idylla. Nie zaprzeczę, że sporo z tego to prawda ale zawsze jest jakieś 'ale' ;)
Mówimy o tym gagatku:
APLIKACJA: to dla mnie droga przez ranne piekło. Nie przepadam za aplikacją podkładu palcami ale tu inaczej się wręcz nie da... Pędzlem robimy sobie fantazyjne smugi a do gąbeczki 'nie chce' się to przylepić. Wszystko przez konsystencję... Nakładając palcami i tak musimy uważać by gdzieś nie 'zabrakło' podkładu i by nie przetransferował z powrotem na nasze paluchy.
CENA: ok. 16zł w regularnej, ja dałam 10zł w promocji.
KONSYSTENCJA: mam problem by ją jednoznacznie określić. Trochę jak bardzo gęsty krem z domieszką silikonów. Baaardzo gęsty i tępo rozprowadza się na twarzy. Kiedy już się z tym uporamy, wygląda on jakoś mizernie ale nie ma co sobie głowy łamać. Za pół godziny od aplikacji zdarzy się cud bo po tym czasie, podkład pięknie stapia się z cerą dając równiutką powierzchnię. Czytając opis po raz pierwszy pomyślałam, że producent poleciał po bandzie przyrównując cerę do 'kaszmiru'. Nie tym razem. Niestety po 2h pojawia się pewien mankament... Moja buzia, nieważne czym przypudrowana niemiłosiernie się świeci (a już nie wspominam o upalnych dniach). Szkoda go bo ma SPF 10 co zawsze jest mile widziane.
KRYCIE: zobaczcie sami na zdjęcia... Ja tam jakiegoś efektu wow! nie zauważyłam. Trudno buduje się nim krycie właśnie ze względu na ciężką konsystencję. Efektu maski na buzi faktycznie nie otrzymamy ale żeby wszystko zakryć? Nieeee.
OPAKOWANIE: no i tu mi się bardzo podoba. Ładna szklana buteleczka z pompką. Od razu widzimy o jakim kolorze mowa.
ZAPACH: ... nic przyjemnego. Chemicznie, trochę szpitalnie. :/
WYDAJNOŚĆ: Na całą twarz aplikuję 3 pompki, które swoją drogą, nie dają nam aż tak dużo produktu. Obawiam się, że chciał nie chciał, wydajność będzie na wyjątkowo dobrym poziomie;)

Dlaczego kupiłam?
Z półki sklepowej 'krzyczało' do mnie hasło 'nowość'. Poza tym wybór kolorów mnie przyciągnął.
Największa wada?
Ma. Zdecydowaną. Jedną.
Nie jestem osobą, którą byle podkład zapycha. Ten to zrobił i po dziś nie umiem dojść z buzią do ładu. Poza tym cera szybko zaczyna się świecić od momentu jej przypudrowania.
Wyjątkowa zaleta?
Baaardzo szeroka kolorystka i myślę, że każdy wybierze coś dla siebie.
Podsumowanie.
I tu istna rozterka. Na lato podkład idzie do lodówki. Powiem jeszcze, że ma on 6-cio miesięczną datę przydatności... Krótko nie? Przyjemny, żółtawy kolor sprawi, że pewnie sięgnę po niego zimą zapominając o jego dotychczasowych grzechach a jest ich niemało. Raz, że aplikacja mało przyjemna, że zapach wcale nie przypomina kwiecistej łąki. Dodatkowo musiałabym co rusz poprawiać wszystko pudrem. Ale największe przewinienie to, że zapchał mnie niemiłosiernie. Pierwszy raz to stwierdzam ale tak niestety jest... Ogromna szkoda bo wiązałam z nim spore nadzieje. Podsumuję to tak: firma Eveline idzie w dobrym kierunku bo podkład rzeczywiście sprawia, iż cera jest gładziutka i jej nie wysusza ale to jeszcze ciut za mało. Czekam na kolejny, ulepszony produkt. :)